poniedziałek, 10 marca 2014

0000000000000000000000007:

Jest tylko jedna droga do szczęścia
- przestać się martwić sprawami, na które nie masz wpływu.
Kac ma kolor jasnozielony.
Słońce nieśmiało zaglądało zza rzędu apartamentowców. Wolno sunęło po otynkowanym murze, żeby ostatecznie móc wślizgnąć się do środka przez wielkie okno. Bardzo chciało być miło powitane przez warszawiaków, starało się zrobić jak najlepsze wrażenie, ubrało się w najpiękniejsze odcienie różu, pomarańczu i czerwieni, zachęcało okalającym błękitem – niestety, Alien nie czuła ani krzty radości, kiedy intensywnie zaczęło wkradać się pod jej powieki.
Kac ma kolor jasnozielony, ubrany jest w jaskrawożółtą marynarkę, nosi spodnie koloru khaki, a na stopach ma świeżo wypastowane pantofle. Zazwyczaj jest nieuczesany, a krawat trzyma w dłoniach. Wygląda, jakby nie spał od siedemnastu dni – oczy ma podkrążone, przekrwione, a cerę niezdrowo bladą, pooraną bliznami i bruzdami niewiadomego pochodzenia. Brzydko pachnie, kąpieli nie brał od kilkunastu dni. Otacza go mglista poświata.
Kiedy już na oślep wyselekcjonuje ofiarę z bezkształtnej masy ludzkich ciał zbitych w ciasną grupkę, znad której unosi się gęsty opar alkoholu, szybko wszczepia się w jej skórę, wchodzi do środka i zaczyna rządzić wnętrzem. Wkrada się do mózgu, przysiada na układzie nerwowym, tępi albo wyostrza zmysły. Świetnie się bawi.
Alien odwróciła się na drugi bok, mrucząc z niezadowolenia i zaciskając powieki, byleby tylko pozbyć się spod nich rażących promieni. Skuliła się, podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami. Wtuliła się w delikatny materiał aksamitnej poduszki, chłodny, pachnący…
Cholera.
Otworzyła oczy, zmrużyła, syknęła i zamrugała kilkakrotnie. Kac przez chwilę śmiał się z jej reakcji na światło, ale zaraz przestał, bo musiał przygotować się do następnego posunięcia.
Martyna rozejrzała się, odnotowując powoli w ośrodku mózgowym, że jest w mieszkaniu Szczęsnego, dokładniej - w jego sypialni, a jeszcze ściślej – w jego łóżku.

Ja nie narzekam.
Po prostu informuję rzeczywistość, że nie spełnia moich wymagań.
Moralnie czuła się kobietą upadłą, nieżądną, grzeszną i podstępnie upodloną. Nie była pewna, kiedy skończyła noc – jej pamięć sięgała jedynie tego jednego skręta, nieszczęśnie wypalonego na balkonie w towarzystwie Jego Chamskiej Wysokości i piekielnego chłodu, przez którego pewnie nabawi się niedługo zapalenia oskrzeli.
Miała na sobie wczorajszy podkoszulek i majtki, co oznaczało, że to, o czym myślała, wcale nie musiało być faktem. Och, Alien, nazwij to po imieniu: zastanawiasz się czy spałaś z Wojtkiem, czy też nie. Istniały sporych rozmiarów szanse na to, że podstępnie cię wykorzystał i nieprzytomna wślizgnęłaś się mu do łóżka. Z drugiej jednak strony, odrzucając wszystkie twoje uprzedzenia, przykre, przekoloryzowane wspomnienia i podłe zaklęcia, które na niego rzuciłaś, gdzieś tam głęboko w środku Szczęsny był mimo wszystko przyzwoitym człowiekiem.
Po za tym, był niemal tak samo pijany. Nie było szans, że mógł pracować w takim bezsensownym stanie.
Jako-tako pokrzepiona tą myślą zmotywowała się do powstania z łóżka. Przez sekundę myślała, że jej zdrętwiałe nogi nie będą w stanie utrzymać ciała, ale gdy tylko się zachwiała, krew na powrót zaczęła krążyć w żyłach, organizm pracować, serce bić, a mózg udawać, że kac nie istnieje. Głowa bolała, świat wirował i strasznie chciało jej się pić. Jako istota prosta i zdenerwowana jednocześnie, nie myślała wiele – ruszyła przed siebie, na oślep kierując się w stronę drzwi i licząc na to, że nic nie stanie jej na drodze. Pomyliła się – małe palce u stóp stworzone są chyba tylko po to, by móc uderzać w inne przedmioty. Tak to już bywa, kiedy Pech i Kac postanowią wejść w twoje życie do spółki. Witajcie, chłopcy. Przez chwilę mogę poudawać, że miło was widzieć.
- Kurwa – syknęła cicho Alien, marszcząc czoło, a potem otwierając szeroko oczy. Pech zaczął działać, gdy tylko się pojawił – dziewczyna spojrzała wprost w wielkie lustro i aż cofnęła się o krok, przerażona. Wizerunek a la bardzo–nieprzespana–noc w ogóle jej nie pasował. Blada twarz, rozczochrane włosy, wymięte, skąpe ubranko… Nie, to zdecydowanie nie była ona.
Z takim przekonaniem wolno brnęła do kuchni przez korytarz, mając wrażenie, że to głupie, wszędobylskie powietrze stawia jej opór. Zamachnęła się ramionami, jakby chciała żabką osiemdziesiąt metrów basenu pokonać i ocknęła się dopiero, gdy uderzyła w futrynę drzwi.
- Cholera jasna! – zaklęła, a cieniutki głosik zawtórował jej:
- Good morning.

Nie rozumiem ludzi, którzy sami ze mnie zrezygnowali,
odepchnęli, zerwali kontakt, a potem są zdziwieni,
że już na nich nie czekam. 
Zatrzymując się na parkingu, wciąż miał stracha jak cholera. Wyłączył silnik, starając się nie zwrócić mocnego espresso, które wypił tylko dla przywrócenia mózgowi naturalnej równowagi po ogromnej ilości alkoholu, której dla odmiany nie powinien był wypić. Westchnął ciężko, dotknął brzucha chłodną dłonią i przez chwilę oddychał głęboko, próbując pozbyć się mdłości. W tej chwili skłonny był wznosić modły do wszystkich kobiet ciężarnych, które muszą codziennie znosić te męczarnie. Drogie panie, szacunek.   
Rozmyślał przez chwilę nad słusznością swojego planu, obserwując wejście do bloku i pewnie pozostałby w takiej pozycji jeszcze przez długi czas, wciąż odczuwając stres, gdyby nie niesamowite podobieństwo osoby opuszczającej budynek do…
Nie, nie ma szans. To nie może być on. Co by tutaj robił? Chyba że…
- O, stary – mruknął Szczęsny pod nosem, kuląc się za kierownicą – będziemy musieli poważnie porozmawiać.
Luśka opierała się plecami o drzwi i walczyła ze sobą w myślach, otulając się ramionami i marszcząc zawzięcie czoło. Walczyła ze swoim rozumem i sercem, gdzie jedno nakłaniało ją do spokoju i racjonalnego myślenia, a drugie powtarzało, żeby słuchała instynktu. Jedno i drugie miało rację, szkoda tylko, że żadna ze stron nie przekonywała jej na tyle mocno, by mogła bezkarnie przyjąć całą sobą jej wersję.
Podskoczyła, słysząc dzwonek do drzwi. Oczywiście, że mama powtarzała jej, żeby nie otwierać bez uprzedniego zerknięcia przez judasza, bo nie wiadomo, jakie ostatnie szumowiny z warszawskiego półświatku mogą obijać się po klatkach schodowych i ogałacać mieszkania, ale była za bardzo zdezorientowana, by móc trzeźwo i rozsądnie myśleć. Ha.
Osoba, którą powitała w progu grymasem niezadowolenia może i do wspomnianego półświatka nie należała, ale dla niej nie była wcale o wiele lepsza. Może i nie kradła, jeśli chodzi o rzeczy materialne, za to bez skrupułów skłonna była zabijać najpiękniejsze i najszczersze młodzieńcze uczucia swoim egoizmem i hedonizmem.
- Cześć, Luśka – wymamrotał, chowając dłonie w kieszeniach i kołysząc się nerwowo na piętach, jakby wcale nie był dwumetrowym mężczyzną ze dwa razy szerszym w barkach od niej, a dzieciakiem z sąsiedniego mieszkania, który przypadkiem wrzucił piłkę przez otwarte okno – Mogę wejść?
W jej osobistym odczuciu pytanie to było bardzo bezczelne, szczególnie, że zadawał je ktoś, kto, odkąd pamiętała, o zgodę nigdy nie pytał. Szczególnie w ważnych sprawach. Szczególnie jej.
    
I may look calm but in my head I’ve killed you 3 times
Ile można trzymać w sercu urazę? Długo. Ile można trzymać urazę za złamanie serca? Do śmierci. Ale czy to tak naprawdę ma jakikolwiek sens? Po co szczerze nienawidzić kogoś, za kim pustka została już wypełniona? Po co wypominać stare rany, skoro zostały zszyte, nawet zdążyły się już zrosnąć i chociaż blizna jest nadal widoczna, przecież już nie bolą. Nie palą, nie pieką, dają zapomnieć.
Albo nie – wcale nie trzeba zapomnieć. Przecież można zapamiętać uczucie straty, uodpornić się, stać się przez to mądrzejszym. Silniejszym. Lepszym.
- Luśka, nie wydaje ci się, że to już najwyższy czas, żeby zakopać wojenny topór?
Spojrzała na niego znad kubka swojej owocowej herbaty. Dawno nie miała już tak intensywnego poranka. Dwie wizyty przed dziesiątą to chyba jej mały życiowy rekord. Brakowało jeszcze tylko, aby mamusia wpadła na wspaniały pomysł, by ją odwiedzić i wypomnieć, że to nie produkuje jeszcze jej wnuków, a czułaby się człowiekiem, bez którego społeczeństwo normalnie nie mogłoby funkcjonować.
Przytaknęła wolno, patrząc na kłęby pary, unoszące się znad ciemnego płynu.
- Więc według twojej koncepcji te czekoladki będą naszą łopatą pokoju? – zapytała głupio, bo co innego mogła zrobić? Taka właśnie byłą Luśka: albo gadała od rzeczy, albo broniła się wyszukanymi specjalistycznymi frazesami z podręcznika do podstaw psychologii. Specyficzna forma ataku, jednakże skuteczna.
Spojrzał na czerwone opakowanie z delikatnym złotym napisem. Dużo czasu zajęło mu zdobycie naprawdę dobrej, belgijskiej czekolady, zwłaszcza o godzinie wczesnoporannej, ale jeśli jest się klientem skłonnym zapłacić każdą cenę, można i wymagać.
- Nie. Po prostu lubię te czekoladki.
Kłamał. Częściowo. Faktycznie lubił trufle z szampanem, ale kupował je z myślą wzbudzenia pozytywnych uczuć w swojej byłej dziewczynie. Właśnie dzisiaj, po tym okropnym poranku, kiedy to męczony przez kaca wiercił się na łóżku, spoglądając na drobniutką dziewczynę zwiniętą w kulkę obok, odezwał się w nim prawdziwy mężczyzna – taki, który jest zdolny do wszystkiego: walk i poświęceń, ale także do skruchy.
Sprawnie, szybko i cicho doprowadził się do porządku, wziął portfel, kluczyki, mijając w drzwiach Swietłanę wytłumaczył jej pokrętnie, dlaczego musi wyjść i już mknął na drugą stronę Warszawy.
Uśmiechnęła się, ale szybko ukryła to, wypijając łyk herbaty. Wolała przybrać pozę niedostępnej i chłodnej, sądząc, że to może przydać jej elegancji. Oparła się wygodnie, odstawiła kubek na blat, poprawiła nonszalancko okulary i skrzyżowała ramiona, czekając na dalsze wyjaśnienia.
Wojtek to zaciskał, to rozluźniał dłonie znajdujące się na stole. Kręcił się, nie mogąc usiedzieć. Jednocześnie chciał uciec i mieć to już za sobą. Stchórzyć albo osiągnąć cel. Przegrać lub wygrać. Nagroda była warta wszelkich cierpień.
- Byłem kompletnym idiotą – odezwał się w końcu, a powiedział to tak dobitnie i tak silnie przekonany o prawdziwości tych słów, że Luśka miała ochotę mu przyklasnąć – Byłem – powtórzył, przytakując sobie – i nic mnie nie usprawiedliwia. To jest tylko i wyłącznie moja wina, że zostałaś tak potraktowana. Zraniona. Ja cię tak potraktowałem.
Odchrząknęła, odruchowo zmieniając pozycję i pochylając się ponad stołem w jego stronę.
- Chcę ci tylko przypomnieć, że nie sam mnie zdradziłeś – nie powiedziała tego uszczypliwie, tylko stwierdziła fakt. Alien już dawno wybaczyła, ponieważ Alien nie stchórzyła i nie ruszyła nagle na drugi koniec Europy, próbując udawać, że wcale nie istnieje i nigdy nie istniała. Dokładnie pamiętała, jak kilka dni przed jego wyjazdem, a kilka dni po ich wspólnym małym grzeszku odbyły jedną z najszczerszych rozmów w swoim życiu, o ile nie najszczerszą. Jasne, że w pierwszym odruchu nazwała ją dziwką i potem przez dwa dni płakała, zamknięta w swoim pokoju, a zawodziła tak głośno, że matka groziła jej wezwaniem pogotowia, jeśli się nie uspokoi. Przez dwa dni tylko spoglądała w sufit. Sama nie wiedziała, że ma tyle łez. Nie jadła, piła tylko wodę, rzadko wychodziła do łazienki. Głównie myślała.
Rozważała czy byłaby w stanie wybaczyć osobom, które kochała. Zastanawiała się, czy ona sama tak naprawdę kochała. Gdy Martyna przyznała się, w pierwszym odruchu Luśka nie poczuła absolutnie nic. W ogóle jej to nie poruszyło. Dopiero po długich dwóch minutach zaczęło do niej docierać, że straciła do nich zaufanie i szacunek. Nie czuła się specjalnie skrzywdzona, lecz raczej oszukana – jakby świadomość tego, że potrafili udawać i kręcić za jej plecami, okazała się być dużo bardziej bolesna niż sam fakt, że się kochali. Teraz zarzuty wydawały jej się nawet śmieszne – jakby czuła się urażona tylko dlatego, że tak wypadało się w takiej chwili czuć i tak czuły się wszystkie bohaterki filmów i seriali, których najlepsze przyjaciółki spały z ich chłopakami. Tak…
Alien wybaczyła, ale Wojtkowi nie mogła darować tego, że po prostu zwiał, nie będąc w stanie przyznać się do błędu. Chyba jednak coś jej się należało po wszystkich tych wspólnych momentach, prawda?

Happy girls are the prettiest girls     
- Mąka – powtórzyła Alien po raz trzeci – Mą… ka.
- Moka – odpowiedziała jej niewyraźnie Swietłana, desperacko próbując dowiedzieć się, jak oddzielić żółtko od białka – Moka – uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona, gdy udało jej się już przedzielić jajko na pół.
- To będą długie lekcje – Martyna pokręciła głową, odmierzając szklankę cukru.
- Dluge… lecje? – Ukrainka nie dawała za wygraną.
- Tak, long lessons, honey. – wytłumaczyła grzecznie dziewczyna, zabierając z jej dłoni dwie skorupki i sprawnie oddzielając żółtko, które wylądowało w szarej miseczce z mąką, cukrem i margaryną – Jeszcze tylko odrobina cynamonu i śmiało możemy poudawać, że świetne z nas gospodynie domowe – zerknęła na Swietłanę, ale widząc jej zagubienie, przestawiła się na język angielski, zabierając się do wyrabiania ciasta: - I think we are good in pretending that we are housewifes.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko, prezentując śnieżnobiałe ząbki. którymi niemal oślepiała, gdy odbijały się od nich promienie słońca.
- I agree – stwierdziła wspaniałomyślnie; chyba naprawdę cieszyła ją możliwość zapaskudzenia czyjejś kuchni i stworzenia czegoś do jedzenia – especially in the kitchen where is no much to eat.
Alien nie potrafiła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
- Thanks for understanding.
Obie dziewczyny miały na sobie tylko krótkie koszulki i zabawne, za duże kucharskie fartuchy. Włosy spięły niedbale wysoko nad głową. Były boso. Ich jedynym makijażem był puder w postaci mąki, cienie z cynamonu i błyszczyk z popijanego chyłkiem soku pomarańczowego, który to – oraz kilka innych produktów – przyniósł jakiś miły chłopak, mówiąc, że takie było zamówienie, a rachunek został już uregulowany. Dziewczyny miały nadzieję, że to nie była pomyłka, bo lodówka wciąż świeciła pustkami, a pan domu gdzieś wyparował.
- Okey, we’ve got it – stwierdziła Martyna, patrząc z zadowoleniem na bezkształtną masę w miseczce – Now we have to form small round cookies and put them on the… - zawahała się – cholera – zmarszczyła brwi, włączając tryb myślenia – Jak po angielsku jest blaszka?
- Having fun, aren’t we?
Alien podskoczyła, a Swietłana pisnęła cicho, po czym obie zgodnie odwróciły się w stronę głosu.
- No, tak… – Martyna pokręciła głowa, kierując mordercze spojrzenie w stronę nieproszonego gościa – Nie masz nic ciekawszego do roboty o poranku niż straszenie pięknych kobiet w kuchni?
Robert z głupkowatym uśmiechem patrzył na ich długie nogi, zasłonięte jedynie materiałami fartuszków umorusanych mąką.
- Nie – stwierdził – Bardzo podoba mi się to, co robię. Hello – uśmiechnął się łobuzersko do swojej ukraińskiej przyjaciółki – I’m sorry for…
- Stop, stop, stop – przerwała mu nagle Alien, ostrzegawczo unosząc w górę srebrną łyżkę stołową – Później wymienicie się przemyśleniami co do dzisiejszej nocy, teraz proszę mi się wytłumaczyć – wycelowała sztućcem w Lewandowskiego – co tutaj robisz? – po sekundzie jednak zmieniła zdanie, odpowiadając sama sobie – Zaraz, zapomniałam, przecież to mieszkanie Szczęsnego, tutaj wszyscy wchodzą jak do siebie. Szlag, powinnyśmy się były zamknąć.
- Dlaczego?
- Jeśli nie przestaniesz zedrę z ciebie ten idiotyczny uśmieszek, wsadzę ci go w tyłek i powieszę na karniszu, zamiast firanki – zagroziła, idąc w jego kierunku.
- Już prawie zapomniałem, jaka jesteś subtelna – wymownie poruszył brawami, a ona przewróciła oczami.
- Pogadajcie sobie – zerknęła przez ramię na swoją wspólniczkę w kucharskiej zbrodni - Zakładam, że już widzieliście się nago, więc nie czujcie się skrępowani. Ja jednak nie przywykłam do paradowania w niekompletnym stroju przed światowymi gwiazdami futbolu, więc musicie mi wybaczyć – wyminęła Roberta, kierując się do sypialni, a gdy ten, nie mogąc się powstrzymać, podążył za nią wzrokiem, pokazała mu manicure na środkowym palcu: - Wiem, że patrzysz, zboczeńcu.
Och, było na co patrzeć.
- A propos… Niezły tyłek, maleńka.





Zajrzyj do Małej Armii Świetlików. 

15 komentarzy:

  1. Witam :) Wspaniały !!! Powiem Ci szczerze , że ten rozdział podsycił we mnie uczucie głodu- jestem głodna następnych postów. Możesz mi wierzyć lub nie, ale mówiąc najszczerszą prawdę niezbyt często trafia się na tak dobre opowiadania. Nie słodzę bynajmniej, mówię poważnie. Masz wielki talent i nie mniejszą wyobraźnię. Ja nadal wyczekuję momentu, aż wepchniesz Alien w ramiona Wojtka - bynajmniej nie chodzi mi o przytulanie ;) Roberta zamkniesz w domu , szatni, szafie, wyślesz na wakacje... nieważne gdzie, byle tej dwójce po raz kolejny nie przeszkodził ;) przepraszam jeśli piszę odrobinę nieskładnie- mam dziś mega zakręcony dzień :) Pozdrawiam serdecznie i proszę, a raczej błagam - nie katuj nas długim czekaniem na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heej, śmiało mogę teraz powiedziec, że moje samouwielbienie sięgnęło właśnie zenitu. dziękuję, chociaż nie sądzę, żeby moja twórczośc była znowu tak wspaniała. Niemniej jednak, jaram się jak Rzym za Nerona i obiecuję, że następny odcinek będzie jakoś... no, może już w weekend? ;)

      Usuń
  2. Wojtku, czy to przystoi gentlemanowi zostawić kobietę samą w łóżku? Czy można wyjść z mieszkania nie zostawiając uprzednio, żadnej informacji gdzie się będzie i kiedy się wróci? Oj, nie ładnie. xP

    No właśnie. Jak żyć? Jak? Gdy się tyle czeka na kolejne części.

    pozdro. xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojtkowi wszystko przystoi <3
      oj, no - akurat ty marudzic nie powinnaś ;P

      Usuń
  3. Uch, od tego wyobrażenia kaca aż mnie się zrobiło źle i niedobrze. Współczuję tej biednej dziewczynie, która musiała doświadczać go na własnym organizmie.
    Obudzenie się w wojtkowym łóżku jest już pierwszym, bardzo dobrym krokiem na drodze do tego, żeby w nim zasnąć po czymś więcej niż kameralna impreza "na zgodę". Brawo, Alien, idź dalej tym tropem!
    Co do sensu istnienia małych palców u stóp - zgadzam się w 100%.
    Któż to odwiedza Luśkę o poranku? Proszę mi tutaj natychmiast ten wątek rozwinąć :D
    Dumna jestem z Wojcieszka, że postanowił zachować się jak mężczyzna i w końcu przeprowadzić z Luśką poważną rozmowę wyjaśniającą. Dobrze, że potrafi się przyznać do bycia dupkiem. Dziewczynie się to należało, a i Martynie się to przysłuży i oczyści trochę chorą i mocno napiętą atmosferę w tym ich dziwacznym trójkącie.
    Uwielbiam Roberta :D Chociaż wcina się zawsze w bardzo nieodpowiednich momentach i jest jedną z większych przeszkód stojących na drodze Alien i Wojtkowi, to nie potrafię się nie cieszyć od ucha do ucha, jak tylko się pojawia na scenie :D

    Ściskam, całuję i wypatruję weekendu <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wyszło mi, nie? Jak na osobę, która kaca nigdy nie miała? :D Jaram się.
      Postanowiłam sobie, że w następnym rozdziale Robert już nikomu nie przeszkodzi. Za to chyba troszkę pokomplikuję mu życie. Ale co tam, ja mogę, niech się pomęczy, chłopina! ;)

      Usuń
    2. Nie jestem autorytetem, też nie miałam. Ale z czynionych przez długie lata obserwacji wnioskuję, że tak to właśnie wygląda :D
      A Ty masz taką władzę nad Robertem, że jak mu mówisz, że ma coś zrobić albo nie robić, to on Cię słucha? Czy kiwa tylko głową, będąc myślami zupełnie gdzie indziej, po czym robi po swojemu? Bo on mi na takiego wygląda - że przytaknie wszystkiemu, co powiesz, a i tak będzie wiedział lepiej...

      Usuń
    3. Ja czynię obserwacje przez krótkie lata, ale są na tyle intensywne, że wystarczy mi skacowanych inspiracji chyba do końca życia.
      Robert? Hmm, czasami zamykam go w szafie, żeby spokojnie poudawac, że to ja mam wszystko pod kontrolą, władam światem i wgl... : D

      Usuń
    4. Kac to jedno, ale z historii o tym, co ludzie robią przed kacem, na porządnej bani, to by można dopiero niezłą powieść sensacyjną napisać :D
      Fajnie sobie pomieć Roberta w szafie, tak myślę :D

      Usuń
  4. Hej :) Zerkam kilka razy dziennie na tę stronę licząc, że trafię na nowy wpis . To już chyba zakrawa na obsesję :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie czytałam czegoś nowego i cieszę się, że postanowiłam zacząć czytać to. Nie wiem, co najbardziej mi się w tym opowiadaniu podoba, ale na pewno to, czego Ci strasznie zazdroszczę, to umiejętność pisania dialogów. Świetne są. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, staram się jak mogę, ale przyznaję - z dialogami nigdy nie miałam problemów. Ale opisy - ha, to dla mnie czarna magia. : >

      Usuń
    2. Jakoś nie czuję, by opisy były dla ciebie czarną magią . Są świetne :)

      Usuń
    3. ... ale gdybym mogła, wolałabym pisac same dialogi : D

      Usuń