środa, 26 marca 2014

0000000000000000000000008:

Always be the woman a man needs,
not the woman who needs a man.
Dawno, dawno temu żyła sobie mała księżniczka, która marzyła o tym, żeby kiedyś jakiś porządny książę wyrwał ją z tego cholernie nudnego życia i zabrał w magiczną podróż po bajkowych krainach wiecznych szczęśliwości. Z czasem mała księżniczka zaczęła jednak dorastać, a jej przekonanie o prawdziwości księcia - krótko mówiąc – diabli wzięli. Zrozpaczona, została zmuszona do poddania się nudnemu, monotonnemu rytmowi egzystencji, gdzie jej jedynymi rozrywkami były jazda na motorze, kłótnie z ojcem i udawanie, że nic, co ludzkie jej nie interesuje. Po drodze pojawiali się jacyś tam pretendenci do ręki, ale żaden z nich nie był na tyle godny, by móc zasiąść na tronie obok.
Aż w końcu pojawił się taki jeden, któremu należałoby raczej skopać tyłek, niż pozwolić rozkochać, ale że szybko i sprawnie działał, ciężko było skutecznie się go pozbyć. Bo, uparciuch jeden, wracał i na łeb, na szyję brnął w kolejne stronice tej kiepskiej, oklepanej bajeczki, której – miejmy nadzieje – jednak przeznaczone było szczęśliwe zakończenie.
- No, ile można na ciebie czekać?
Była siedemnasta, gdy wreszcie przekroczył próg swojego mieszkania. SIEDEMNASTA. Mniej-więcej za dużo czasu zajęła mu szczera rozmowa z Luśką. Ale szczere rozmowy tak już mają, że lubią się przeciągać.
- Przepraszam – wymamrotał – Byłem u… - zamilkł, nie kończąc.
Alien jakoś udało się pozbyć Roberta i Swietłany, a było to nie lada wyzwanie. Kiedy już piłkarz skończył droczyć się z nią na temat tyłka, a Swietłanie wreszcie udało się wytłumaczyć, dlaczego powinna nauczyć się języka, skoro zamierza pracować w Polsce, przyszła kolej na próbowanie wspólnie upieczonych ciasteczek. Pan Lewandowski, jak można się było spodziewać, świetnie się bawił w towarzystwie dwóch kobiet, jedząc słodkości i zapijając je kolejno kawką, herbatką i ostatecznie mleczkiem. Kochany chłopiec. Szkoda tylko, że ręki do tej sielanki nie przyłożył!
W końcu jednak został odesłany i uświadomiony, że pojawiać się dzisiaj nie powinien. Bo inaczej nie skończy się to dla niego dobrze, oj nie.
Martyna siedziała w wielkim salonie na kanapie, ujadając, że przestrzeń, elektronika i bogactwo świata pana Szczęsnego wcale, a wcale jej nie onieśmiela. W dłoniach trzymała talerzyk z ostatnimi okruszkami wspaniale czekoladowych ciastek. Ubrana była we wczorajsze spodnie i jeden z jego najmniejszych podkoszulków – i tak za duży dla niej.    
Uśmiechnął się lekko. Wcale by mu nie przeszkadzało, gdyby przywitała go tylko w podkoszulku…
Ale miała ciastka, więc jest jej wybaczone.
Przeskoczył oparcie i usiadł tuż obok niej, zagarniając w dłonie porcelanowy talerzyk. Z politowaniem kręcąc głową, patrzyła, jak z zapałem pałaszuje połamane ciasteczka.
- No? – dała mu chwilę. Uśmiechała się pod nosem. Głupek. Wyglądał jak chomik. I robił prawie tyle samo bałaganu. Czyli sporo. – U kogo byłeś?
- U Luśki – przyznał się wreszcie i zamarł z talerzykiem w ręce, gdy Alien po chwili wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Na tyle przejmującym, że spadła z kanapy.
Ha, mieszkanie wariatów.

Mam serce z kamienia
- szybko się nagrzewa i długo oddaje ciepło.
  Uzbroił się w kwiaty. Białe margaretki, najpiękniejsze, jakie dostał na Pradze. Chwilę zastanawiał się czy nie powinien podarować jej czegoś jeszcze – słodyczy, biżuterii, pierścionka? Może. Niestety, teraz było już za późno, musiał – i ona także – zadowolić się tym, co miał.
Z konsternacją spojrzał na swoje ulubione adidasy, wyblakłe i trochę przetarte, ale wciąż idealnie pasujące do jego trybu życia i świetnie wyglądające z dżinsami. Zastanawiał się, czy na taką okazję nie powinien założyć garnituru. Albo chociaż koszuli, krawata. Może elegantszych butów?
Zadzwonił do drzwi.
Nie musiała się nawet upewniać, kto to. Od samego rana była pewna, że tak łatwo jej nie odpuści, że jeszcze się tutaj pojawi. Dziękowała tylko, że nie zrobił tego, gdy przebywał u niej Wojtek. Chyba nie wiedziałaby, jak ma się mu z tego wytłumaczyć. Zaraz… Dlaczego w ogóle miałaby się mu tłumaczyć?
- Odejdź – oparła się o drzwi po swojej stronie – Nie mam ci już nic do powiedzenia.
- Ale ja mam, Luśka – odpowiedział, przytulając się do drewnianej faktury. Ignorował ujadającego psa sąsiadów: - Przyniosłem ci kwiaty.
Przewróciła oczami.
- Już ci powiedziałam, co sądzę o twoim genialnym pomyśle. A te kwiaty możesz sobie… Nie mam nic do dodania – warknęła.
Westchnął. Zamiast kwiatów powinien uzbroić się raczej w cierpliwość. Albo zapasowy klucz. Albo komplet ośmieszających zdjęć, żeby mógł ją szantażować…
- Nie wpuścisz mnie nawet? – zapytał cicho, bojąc się podnosić głos, by nie usłyszeli go sąsiedzi. Czuł się idiotycznie, nie pamiętał, by kiedykolwiek musiał tak bardzo starać się o dziewczynę. Zazwyczaj wystarczyło krótkie: cześć, jestem Robert. Ani on, ani Wojtek nigdy nie praktykowali bardziej skomplikowanych form podrywu. Bo… po co?

Każdy dąży do szczęścia,
Nikt nie chce odczuwać bólu.
Ale przecież nie ma tęczy
Bez odrobiny deszczu…
- Zaraz się ściemni i sobie pójdzie – powtarzała cicho Luśka, przemierzając po raz milion osiemset siedemdziesiąty szósty swój niewielki korytarzyk.
- Luśka, błagam cię…
Nie poszedł.
- Kurwa – jęknęła, opierając się czołem o ścianę.
Swoją drogą, przypomniało jej się, że kiedyś oszczędzała na remont. Teraz, wyraźnie czując krzywiznę powierzchni i widząc kolor wytartej, poprzecieranej tapety, która swoją świetność zostawiła w czasach przedwojennych, znowu skarciła się w myślach za wydawanie wszystkiego na książki, czasopisma i… drobne babskie przyjemności.
Czując jakiś nagły przypływ energii, może z powodu złości, rzuciła się do drzwi, szarpnęła za klamkę i otworzyła je na oścież, sprawiając, że Robert po drugiej stronie nagle stracił równowagę i zachwiał się niebezpiecznie.
- Jeżeli nie znikniesz stąd w ciągu minuty, zadzwonię na policję – zagroziła z taką pasją w oczach, że prawie jej uwierzył. Prawie. Może i nie znali się zbyt długo, ale on doskonale wiedział, że Luśka jest zbyt strachliwa, by samej zmuszać się do tak urozmaiconych kontaktów międzyludzkich, jakimi zapewne były rozmowy ze stróżami prawa.
- Mogę wejść? – zapytał, uśmiechając się niepewnie i prezentując jej podwiędły bukiecik margaretek, wyglądający tak żałośnie, że prawie poczuł się głupio. Prawie.
- Nie – jęknęła, wznosząc oczy ku niebu i modląc się bezgłośnie o cierpliwość – Nie skorzystam z twojej propozycji, niezależnie od tego, jak bardzo fascynująca i korzystna dla mnie samej będzie – powtórzyła jeszcze raz, wyraźnie układając słowa na ustach, żeby jego najwyraźniej nieco otępiały mózg mógł chociaż starać się zrozumieć – To jest kolejny z twoich głupich pomysłów, który, wybacz, ale jak większość, zakończy się pewnie kompletną katastrofą, dlatego ja nie zamierzam się w to mieszać, ponieważ mam dość własnych problemów, a zwłaszcza, odkąd pewien londyński chłopczyk postanowił wrócić sobie do ojczyzny. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, po co wam kobiety tutaj, skoro za chwilę znowu wyruszycie podbijać jakieś tam zagraniczne boiska i zdobywać jakieś tam zagraniczne panienki. Fakt faktem, że Polki są piękne, ale to jeszcze nie upoważnia was do podejmowania romansów, które później zakończą się rozpaczą i to bynajmniej nie z waszej strony. I jeżeli zaczniesz teraz wypominać mi feminizm, to oznacza, mój drogi, że przez ciebie przemawia szowinizm, więc jedziemy na tym samym wózku, ty poszarzały hipokryto, egoisto, babiarzu, samolubie i infantylny laboratoryjny szczurze!  
- Czyli zgodzisz się jeszcze omówić tę sprawę?

Chcesz odpuścić,
ale jednak coś ci nie pozwala
Możliwe, że mieli tutaj trafić od początku. Możliwe, że taki był plan. Możliwe, że wszystkie chwile niepewności i rozpaczy miały sprawić, by byli razem. Ale to tylko jedna z opcji.
Wstyd zostawiła w kuchni, niepewność zgubiła w drodze do sypialni, strach zaczął w niej kiełkować dopiero, gdy Wojtek zatrzymał się przed nią i powoli zaczął ściągać swoją koszulkę. Czuła się zażenowana i zmieszana, podniecona i szczęśliwa. Chciała gryźć i drapać, chciała całować i dotykać. Chciała uciekać i chciała zostać. Straciła już przez niego tyle chwil, zszargała tyle nerwów, przeanalizowała tyle emocji, wypłakała tyle łez, a teraz dostała go jak na tacy. Seks – mały bonus ich toksycznego związku.
Odwróciła się, gdy zdjął koszulkę. Zachowywała się jak dziecko. Jak niewinna nastolatka, która nigdy jeszcze nie miała chłopaka. Chyba zapomniała, co ma robić. Lęk i niepokój odebrały jej możliwości. Nie wiedziała, jak miała działać. Zapaliłaby papierosa. Cholera.
Powinna mu wierzyć? Powinna z nim walczyć?
Przysunął się bliżej, nagą klatką piersiową przytulił się do jej pleców. Czuła gorąc i ciężki zapach jego ciała. Gdy dotknął koniuszkiem palca jej szyi, uświadomiła sobie, że zaciska nerwowo dłonie. Gdy odsunął jej włosy na prawe ramię i złożył pocałunek na drugim ramieniu, poczuła ból – wbiła sobie paznokcie w dłoń. Szarpnęła się, rozluźniła zaciśnięte ręce i pozwoliła im opaść wzdłuż boków. Wykorzystał to. Powiódł palcem wskazującym wzdłuż jej smukłego przedramienia, złapał ją lekko za biodro i przysunął usta do jej ucha.
- O nic się nie martw, Alien – poprosił ją.
Och, jakżeby śmiała. Przecież niemal codziennie kocha się intensywnie z prawdziwą miłością swojego życia, udając, że nic jej nie obchodzi i wcale jej nie zależy, bo to przecież tylko kilka dni wspaniałego szczęścia. Kurwa, no!
Plączesz się, Alien. Gubisz się. Toniesz. Spróbuj. Musisz utrzymać się na powierzchni.
Miała ochotę uderzyć go za ten pełen słodkiego bólu ruch, gdy spokojnie położył całe dłonie na jej biodrach i sunął nimi wzdłuż kości, nonszalancko zawadzając o materiał jej spodni i sprawnie wsuwając się pod materiał koszulki. Unosił go, odkrywając jej ciało, drażnił wrażliwą skórę, w końcu pomógł jej się wyswobodzić i rzucił go gdzieś w kąt.
Alien nawet nie zdawała sobie sprawy, że zamyka oczy. Gdy je otworzyła zobaczyła swoje bezwstydne odbicie w lustrze. Smukły, jasny brzuch, koronkowy czarny stanik kryjący nabrzmiałe piersi, zarumienione policzki, błyszczące, ciemne oczy i rozchylone, wilgotne usta. I jego, kryjącego się za jej postacią. Półnagiego, pięknego, patrzącego na nią pożądliwie.
I nagle to do niej dociera. To nie ma sensu.
Łapie jego dłonie w połowie ruchu, odsuwa od swojego ciała, robi krok w przód.
- Alien, nie bądź taka – słyszy jego cichy szept.
- Wojtuś, ogarnij się – całą siłą woli zmusza swoje struny głosowe, by przestały drżeć -Przecież nie będziemy się kochać.
- Nie musimy – stwierdza po prostu. Idiota. Facet. Typowy – chodźmy tylko…
- Nie bawię się w to, Wojtek – dziewczyna kręci głową i oddala się.
- Cały czas to powtarzasz – denerwuje się – Gdybyś nie zauważyła – krzyżuje na piersi ramiona i wbija w nią ostre spojrzenie – To jest nasze życie, a nie jakaś popieprzona gra.
Alien nie ucieka. Zaciska wargi, zaciska dłonie na swoim ciele, próbując się ukryć, a potem wbija w niego równie mocny, stalowy wzrok i oświadcza spokojnie:
- Bawisz się mną, jakbym była zwykłym pionkiem – syczy – I teraz mam ci wierzyć, że wszystko nagle będzie w porządku?
- Przecież jest – kręci głową z niedowierzaniem – Nie dostrzegasz tego? – śmieje się gorzko – Naprawdę jesteś tak głupia?
Martyna mruży oczy i dumnie wysuwa podbródek, unosząc wysoko głowę.
Wojtek poważnieje nagle, robi kilka kroków w jej kierunku, ale ona przezornie się od niego odsuwa. Gdy już prawie dotyka plecami ściany, mężczyzna zatrzymuje się. Patrzy na nią mrocznie, intensywnie, unosi dłoń, ale szybko się rozmyśla i wkłada obie ręce do kieszeni dżinsów. Wzrusza ramionami.
- Wróciłem tutaj dla ciebie – mówi cicho, nie patrząc jej w oczy, a szukając na podłodze jakiegoś mistycznego natchnienia, które pomogłoby mu w tej chwili przetrwać.
- Nigdy nie byłam twoja… - zaczyna, ale przerywa jej westchnieniem pełnym zawodu.
- Byłaś – informuje ją spokojnie – Podczas tego pierwszego razu byłaś moja…
Dziewczyna przewraca oczami, dłońmi przeczesuje długie włosy.
- Nieprawda. Nie traktuj mnie przedmiotowo.
Unosi głowę na ułamek sekundy.
- Oddałaś mi się.
Te słowa uderzają  w nią, odbierając tchnienie. Serce zatrzymuje się i czeka na jakąś reakcję z jej strony, dając alternatywę wiecznego spokoju gdzieś w piekle. W końcu Alien decyduje się na najlepszą obronę:
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie – atak.
Wojtek prycha, śmieje się, ale tym razem szczerze, bez nuty szaleństwa i gorzkiego posmaku.
- Tak się nie mówi o chłopakach. To kobiety się oddają.
- Masz poglądy jak ze średniowiecza, staruszku.
- Znalazła się feministka.
- Buc.
- Wariatka.
- Świr.
- Mała psychopatka.
- Przestań, ja wcale nie jestem…
- Przy mnie zawsze byłaś malutka – unosi głowę, ich spojrzenia się spotykają. Uśmiechają się pod nosem, łobuzersko. Dwójka nienormalnych, niemoralnych idiotów.
Szkoda, że ktoś znowu im przeszkodził.
I tym razem to nie był Robert.


gif może nie ma sensu, ale jest fajny <3


Pokemony? Łączcie się!

poniedziałek, 10 marca 2014

0000000000000000000000007:

Jest tylko jedna droga do szczęścia
- przestać się martwić sprawami, na które nie masz wpływu.
Kac ma kolor jasnozielony.
Słońce nieśmiało zaglądało zza rzędu apartamentowców. Wolno sunęło po otynkowanym murze, żeby ostatecznie móc wślizgnąć się do środka przez wielkie okno. Bardzo chciało być miło powitane przez warszawiaków, starało się zrobić jak najlepsze wrażenie, ubrało się w najpiękniejsze odcienie różu, pomarańczu i czerwieni, zachęcało okalającym błękitem – niestety, Alien nie czuła ani krzty radości, kiedy intensywnie zaczęło wkradać się pod jej powieki.
Kac ma kolor jasnozielony, ubrany jest w jaskrawożółtą marynarkę, nosi spodnie koloru khaki, a na stopach ma świeżo wypastowane pantofle. Zazwyczaj jest nieuczesany, a krawat trzyma w dłoniach. Wygląda, jakby nie spał od siedemnastu dni – oczy ma podkrążone, przekrwione, a cerę niezdrowo bladą, pooraną bliznami i bruzdami niewiadomego pochodzenia. Brzydko pachnie, kąpieli nie brał od kilkunastu dni. Otacza go mglista poświata.
Kiedy już na oślep wyselekcjonuje ofiarę z bezkształtnej masy ludzkich ciał zbitych w ciasną grupkę, znad której unosi się gęsty opar alkoholu, szybko wszczepia się w jej skórę, wchodzi do środka i zaczyna rządzić wnętrzem. Wkrada się do mózgu, przysiada na układzie nerwowym, tępi albo wyostrza zmysły. Świetnie się bawi.
Alien odwróciła się na drugi bok, mrucząc z niezadowolenia i zaciskając powieki, byleby tylko pozbyć się spod nich rażących promieni. Skuliła się, podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami. Wtuliła się w delikatny materiał aksamitnej poduszki, chłodny, pachnący…
Cholera.
Otworzyła oczy, zmrużyła, syknęła i zamrugała kilkakrotnie. Kac przez chwilę śmiał się z jej reakcji na światło, ale zaraz przestał, bo musiał przygotować się do następnego posunięcia.
Martyna rozejrzała się, odnotowując powoli w ośrodku mózgowym, że jest w mieszkaniu Szczęsnego, dokładniej - w jego sypialni, a jeszcze ściślej – w jego łóżku.

Ja nie narzekam.
Po prostu informuję rzeczywistość, że nie spełnia moich wymagań.
Moralnie czuła się kobietą upadłą, nieżądną, grzeszną i podstępnie upodloną. Nie była pewna, kiedy skończyła noc – jej pamięć sięgała jedynie tego jednego skręta, nieszczęśnie wypalonego na balkonie w towarzystwie Jego Chamskiej Wysokości i piekielnego chłodu, przez którego pewnie nabawi się niedługo zapalenia oskrzeli.
Miała na sobie wczorajszy podkoszulek i majtki, co oznaczało, że to, o czym myślała, wcale nie musiało być faktem. Och, Alien, nazwij to po imieniu: zastanawiasz się czy spałaś z Wojtkiem, czy też nie. Istniały sporych rozmiarów szanse na to, że podstępnie cię wykorzystał i nieprzytomna wślizgnęłaś się mu do łóżka. Z drugiej jednak strony, odrzucając wszystkie twoje uprzedzenia, przykre, przekoloryzowane wspomnienia i podłe zaklęcia, które na niego rzuciłaś, gdzieś tam głęboko w środku Szczęsny był mimo wszystko przyzwoitym człowiekiem.
Po za tym, był niemal tak samo pijany. Nie było szans, że mógł pracować w takim bezsensownym stanie.
Jako-tako pokrzepiona tą myślą zmotywowała się do powstania z łóżka. Przez sekundę myślała, że jej zdrętwiałe nogi nie będą w stanie utrzymać ciała, ale gdy tylko się zachwiała, krew na powrót zaczęła krążyć w żyłach, organizm pracować, serce bić, a mózg udawać, że kac nie istnieje. Głowa bolała, świat wirował i strasznie chciało jej się pić. Jako istota prosta i zdenerwowana jednocześnie, nie myślała wiele – ruszyła przed siebie, na oślep kierując się w stronę drzwi i licząc na to, że nic nie stanie jej na drodze. Pomyliła się – małe palce u stóp stworzone są chyba tylko po to, by móc uderzać w inne przedmioty. Tak to już bywa, kiedy Pech i Kac postanowią wejść w twoje życie do spółki. Witajcie, chłopcy. Przez chwilę mogę poudawać, że miło was widzieć.
- Kurwa – syknęła cicho Alien, marszcząc czoło, a potem otwierając szeroko oczy. Pech zaczął działać, gdy tylko się pojawił – dziewczyna spojrzała wprost w wielkie lustro i aż cofnęła się o krok, przerażona. Wizerunek a la bardzo–nieprzespana–noc w ogóle jej nie pasował. Blada twarz, rozczochrane włosy, wymięte, skąpe ubranko… Nie, to zdecydowanie nie była ona.
Z takim przekonaniem wolno brnęła do kuchni przez korytarz, mając wrażenie, że to głupie, wszędobylskie powietrze stawia jej opór. Zamachnęła się ramionami, jakby chciała żabką osiemdziesiąt metrów basenu pokonać i ocknęła się dopiero, gdy uderzyła w futrynę drzwi.
- Cholera jasna! – zaklęła, a cieniutki głosik zawtórował jej:
- Good morning.

Nie rozumiem ludzi, którzy sami ze mnie zrezygnowali,
odepchnęli, zerwali kontakt, a potem są zdziwieni,
że już na nich nie czekam. 
Zatrzymując się na parkingu, wciąż miał stracha jak cholera. Wyłączył silnik, starając się nie zwrócić mocnego espresso, które wypił tylko dla przywrócenia mózgowi naturalnej równowagi po ogromnej ilości alkoholu, której dla odmiany nie powinien był wypić. Westchnął ciężko, dotknął brzucha chłodną dłonią i przez chwilę oddychał głęboko, próbując pozbyć się mdłości. W tej chwili skłonny był wznosić modły do wszystkich kobiet ciężarnych, które muszą codziennie znosić te męczarnie. Drogie panie, szacunek.   
Rozmyślał przez chwilę nad słusznością swojego planu, obserwując wejście do bloku i pewnie pozostałby w takiej pozycji jeszcze przez długi czas, wciąż odczuwając stres, gdyby nie niesamowite podobieństwo osoby opuszczającej budynek do…
Nie, nie ma szans. To nie może być on. Co by tutaj robił? Chyba że…
- O, stary – mruknął Szczęsny pod nosem, kuląc się za kierownicą – będziemy musieli poważnie porozmawiać.
Luśka opierała się plecami o drzwi i walczyła ze sobą w myślach, otulając się ramionami i marszcząc zawzięcie czoło. Walczyła ze swoim rozumem i sercem, gdzie jedno nakłaniało ją do spokoju i racjonalnego myślenia, a drugie powtarzało, żeby słuchała instynktu. Jedno i drugie miało rację, szkoda tylko, że żadna ze stron nie przekonywała jej na tyle mocno, by mogła bezkarnie przyjąć całą sobą jej wersję.
Podskoczyła, słysząc dzwonek do drzwi. Oczywiście, że mama powtarzała jej, żeby nie otwierać bez uprzedniego zerknięcia przez judasza, bo nie wiadomo, jakie ostatnie szumowiny z warszawskiego półświatku mogą obijać się po klatkach schodowych i ogałacać mieszkania, ale była za bardzo zdezorientowana, by móc trzeźwo i rozsądnie myśleć. Ha.
Osoba, którą powitała w progu grymasem niezadowolenia może i do wspomnianego półświatka nie należała, ale dla niej nie była wcale o wiele lepsza. Może i nie kradła, jeśli chodzi o rzeczy materialne, za to bez skrupułów skłonna była zabijać najpiękniejsze i najszczersze młodzieńcze uczucia swoim egoizmem i hedonizmem.
- Cześć, Luśka – wymamrotał, chowając dłonie w kieszeniach i kołysząc się nerwowo na piętach, jakby wcale nie był dwumetrowym mężczyzną ze dwa razy szerszym w barkach od niej, a dzieciakiem z sąsiedniego mieszkania, który przypadkiem wrzucił piłkę przez otwarte okno – Mogę wejść?
W jej osobistym odczuciu pytanie to było bardzo bezczelne, szczególnie, że zadawał je ktoś, kto, odkąd pamiętała, o zgodę nigdy nie pytał. Szczególnie w ważnych sprawach. Szczególnie jej.
    
I may look calm but in my head I’ve killed you 3 times
Ile można trzymać w sercu urazę? Długo. Ile można trzymać urazę za złamanie serca? Do śmierci. Ale czy to tak naprawdę ma jakikolwiek sens? Po co szczerze nienawidzić kogoś, za kim pustka została już wypełniona? Po co wypominać stare rany, skoro zostały zszyte, nawet zdążyły się już zrosnąć i chociaż blizna jest nadal widoczna, przecież już nie bolą. Nie palą, nie pieką, dają zapomnieć.
Albo nie – wcale nie trzeba zapomnieć. Przecież można zapamiętać uczucie straty, uodpornić się, stać się przez to mądrzejszym. Silniejszym. Lepszym.
- Luśka, nie wydaje ci się, że to już najwyższy czas, żeby zakopać wojenny topór?
Spojrzała na niego znad kubka swojej owocowej herbaty. Dawno nie miała już tak intensywnego poranka. Dwie wizyty przed dziesiątą to chyba jej mały życiowy rekord. Brakowało jeszcze tylko, aby mamusia wpadła na wspaniały pomysł, by ją odwiedzić i wypomnieć, że to nie produkuje jeszcze jej wnuków, a czułaby się człowiekiem, bez którego społeczeństwo normalnie nie mogłoby funkcjonować.
Przytaknęła wolno, patrząc na kłęby pary, unoszące się znad ciemnego płynu.
- Więc według twojej koncepcji te czekoladki będą naszą łopatą pokoju? – zapytała głupio, bo co innego mogła zrobić? Taka właśnie byłą Luśka: albo gadała od rzeczy, albo broniła się wyszukanymi specjalistycznymi frazesami z podręcznika do podstaw psychologii. Specyficzna forma ataku, jednakże skuteczna.
Spojrzał na czerwone opakowanie z delikatnym złotym napisem. Dużo czasu zajęło mu zdobycie naprawdę dobrej, belgijskiej czekolady, zwłaszcza o godzinie wczesnoporannej, ale jeśli jest się klientem skłonnym zapłacić każdą cenę, można i wymagać.
- Nie. Po prostu lubię te czekoladki.
Kłamał. Częściowo. Faktycznie lubił trufle z szampanem, ale kupował je z myślą wzbudzenia pozytywnych uczuć w swojej byłej dziewczynie. Właśnie dzisiaj, po tym okropnym poranku, kiedy to męczony przez kaca wiercił się na łóżku, spoglądając na drobniutką dziewczynę zwiniętą w kulkę obok, odezwał się w nim prawdziwy mężczyzna – taki, który jest zdolny do wszystkiego: walk i poświęceń, ale także do skruchy.
Sprawnie, szybko i cicho doprowadził się do porządku, wziął portfel, kluczyki, mijając w drzwiach Swietłanę wytłumaczył jej pokrętnie, dlaczego musi wyjść i już mknął na drugą stronę Warszawy.
Uśmiechnęła się, ale szybko ukryła to, wypijając łyk herbaty. Wolała przybrać pozę niedostępnej i chłodnej, sądząc, że to może przydać jej elegancji. Oparła się wygodnie, odstawiła kubek na blat, poprawiła nonszalancko okulary i skrzyżowała ramiona, czekając na dalsze wyjaśnienia.
Wojtek to zaciskał, to rozluźniał dłonie znajdujące się na stole. Kręcił się, nie mogąc usiedzieć. Jednocześnie chciał uciec i mieć to już za sobą. Stchórzyć albo osiągnąć cel. Przegrać lub wygrać. Nagroda była warta wszelkich cierpień.
- Byłem kompletnym idiotą – odezwał się w końcu, a powiedział to tak dobitnie i tak silnie przekonany o prawdziwości tych słów, że Luśka miała ochotę mu przyklasnąć – Byłem – powtórzył, przytakując sobie – i nic mnie nie usprawiedliwia. To jest tylko i wyłącznie moja wina, że zostałaś tak potraktowana. Zraniona. Ja cię tak potraktowałem.
Odchrząknęła, odruchowo zmieniając pozycję i pochylając się ponad stołem w jego stronę.
- Chcę ci tylko przypomnieć, że nie sam mnie zdradziłeś – nie powiedziała tego uszczypliwie, tylko stwierdziła fakt. Alien już dawno wybaczyła, ponieważ Alien nie stchórzyła i nie ruszyła nagle na drugi koniec Europy, próbując udawać, że wcale nie istnieje i nigdy nie istniała. Dokładnie pamiętała, jak kilka dni przed jego wyjazdem, a kilka dni po ich wspólnym małym grzeszku odbyły jedną z najszczerszych rozmów w swoim życiu, o ile nie najszczerszą. Jasne, że w pierwszym odruchu nazwała ją dziwką i potem przez dwa dni płakała, zamknięta w swoim pokoju, a zawodziła tak głośno, że matka groziła jej wezwaniem pogotowia, jeśli się nie uspokoi. Przez dwa dni tylko spoglądała w sufit. Sama nie wiedziała, że ma tyle łez. Nie jadła, piła tylko wodę, rzadko wychodziła do łazienki. Głównie myślała.
Rozważała czy byłaby w stanie wybaczyć osobom, które kochała. Zastanawiała się, czy ona sama tak naprawdę kochała. Gdy Martyna przyznała się, w pierwszym odruchu Luśka nie poczuła absolutnie nic. W ogóle jej to nie poruszyło. Dopiero po długich dwóch minutach zaczęło do niej docierać, że straciła do nich zaufanie i szacunek. Nie czuła się specjalnie skrzywdzona, lecz raczej oszukana – jakby świadomość tego, że potrafili udawać i kręcić za jej plecami, okazała się być dużo bardziej bolesna niż sam fakt, że się kochali. Teraz zarzuty wydawały jej się nawet śmieszne – jakby czuła się urażona tylko dlatego, że tak wypadało się w takiej chwili czuć i tak czuły się wszystkie bohaterki filmów i seriali, których najlepsze przyjaciółki spały z ich chłopakami. Tak…
Alien wybaczyła, ale Wojtkowi nie mogła darować tego, że po prostu zwiał, nie będąc w stanie przyznać się do błędu. Chyba jednak coś jej się należało po wszystkich tych wspólnych momentach, prawda?

Happy girls are the prettiest girls     
- Mąka – powtórzyła Alien po raz trzeci – Mą… ka.
- Moka – odpowiedziała jej niewyraźnie Swietłana, desperacko próbując dowiedzieć się, jak oddzielić żółtko od białka – Moka – uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona, gdy udało jej się już przedzielić jajko na pół.
- To będą długie lekcje – Martyna pokręciła głową, odmierzając szklankę cukru.
- Dluge… lecje? – Ukrainka nie dawała za wygraną.
- Tak, long lessons, honey. – wytłumaczyła grzecznie dziewczyna, zabierając z jej dłoni dwie skorupki i sprawnie oddzielając żółtko, które wylądowało w szarej miseczce z mąką, cukrem i margaryną – Jeszcze tylko odrobina cynamonu i śmiało możemy poudawać, że świetne z nas gospodynie domowe – zerknęła na Swietłanę, ale widząc jej zagubienie, przestawiła się na język angielski, zabierając się do wyrabiania ciasta: - I think we are good in pretending that we are housewifes.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko, prezentując śnieżnobiałe ząbki. którymi niemal oślepiała, gdy odbijały się od nich promienie słońca.
- I agree – stwierdziła wspaniałomyślnie; chyba naprawdę cieszyła ją możliwość zapaskudzenia czyjejś kuchni i stworzenia czegoś do jedzenia – especially in the kitchen where is no much to eat.
Alien nie potrafiła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
- Thanks for understanding.
Obie dziewczyny miały na sobie tylko krótkie koszulki i zabawne, za duże kucharskie fartuchy. Włosy spięły niedbale wysoko nad głową. Były boso. Ich jedynym makijażem był puder w postaci mąki, cienie z cynamonu i błyszczyk z popijanego chyłkiem soku pomarańczowego, który to – oraz kilka innych produktów – przyniósł jakiś miły chłopak, mówiąc, że takie było zamówienie, a rachunek został już uregulowany. Dziewczyny miały nadzieję, że to nie była pomyłka, bo lodówka wciąż świeciła pustkami, a pan domu gdzieś wyparował.
- Okey, we’ve got it – stwierdziła Martyna, patrząc z zadowoleniem na bezkształtną masę w miseczce – Now we have to form small round cookies and put them on the… - zawahała się – cholera – zmarszczyła brwi, włączając tryb myślenia – Jak po angielsku jest blaszka?
- Having fun, aren’t we?
Alien podskoczyła, a Swietłana pisnęła cicho, po czym obie zgodnie odwróciły się w stronę głosu.
- No, tak… – Martyna pokręciła głowa, kierując mordercze spojrzenie w stronę nieproszonego gościa – Nie masz nic ciekawszego do roboty o poranku niż straszenie pięknych kobiet w kuchni?
Robert z głupkowatym uśmiechem patrzył na ich długie nogi, zasłonięte jedynie materiałami fartuszków umorusanych mąką.
- Nie – stwierdził – Bardzo podoba mi się to, co robię. Hello – uśmiechnął się łobuzersko do swojej ukraińskiej przyjaciółki – I’m sorry for…
- Stop, stop, stop – przerwała mu nagle Alien, ostrzegawczo unosząc w górę srebrną łyżkę stołową – Później wymienicie się przemyśleniami co do dzisiejszej nocy, teraz proszę mi się wytłumaczyć – wycelowała sztućcem w Lewandowskiego – co tutaj robisz? – po sekundzie jednak zmieniła zdanie, odpowiadając sama sobie – Zaraz, zapomniałam, przecież to mieszkanie Szczęsnego, tutaj wszyscy wchodzą jak do siebie. Szlag, powinnyśmy się były zamknąć.
- Dlaczego?
- Jeśli nie przestaniesz zedrę z ciebie ten idiotyczny uśmieszek, wsadzę ci go w tyłek i powieszę na karniszu, zamiast firanki – zagroziła, idąc w jego kierunku.
- Już prawie zapomniałem, jaka jesteś subtelna – wymownie poruszył brawami, a ona przewróciła oczami.
- Pogadajcie sobie – zerknęła przez ramię na swoją wspólniczkę w kucharskiej zbrodni - Zakładam, że już widzieliście się nago, więc nie czujcie się skrępowani. Ja jednak nie przywykłam do paradowania w niekompletnym stroju przed światowymi gwiazdami futbolu, więc musicie mi wybaczyć – wyminęła Roberta, kierując się do sypialni, a gdy ten, nie mogąc się powstrzymać, podążył za nią wzrokiem, pokazała mu manicure na środkowym palcu: - Wiem, że patrzysz, zboczeńcu.
Och, było na co patrzeć.
- A propos… Niezły tyłek, maleńka.





Zajrzyj do Małej Armii Świetlików.