sobota, 25 stycznia 2014

0000000000000000000000004:


NEVER lie to someone who trusts you
NEVER trust someone who lies to you
Otworzył jej, zanim jeszcze zapukała.
- To ty – zauważył odkrywczo, zszokowany jej widokiem. Stała niespokojnie przed drzwiami, ubrana w ciemne dżinsy i grubą, przemoczoną nieco bluzę. Włosy związała niedbale, nie umalowała się, miała zacięty, ale smutny wyraz twarzy i zaczerwienione oczy. Była zmęczona. On był zagubiony.
- Też miło mi cię widzieć – stwierdziła cierpko, mijając go w drzwiach i tym samym dając mu do zrozumienia, że nie ucieknie. Zmuszony będzie odbyć z nią poważną rozmowę. Męską rozmowę. Z kobietą. Przełknął głośno ślinę.
- Właśnie wychodziłem, żeby podrzucić ci… - nie skończył, sztywnym ruchem wręczył jej skórzaną kurtkę.
Nie podziękowała. Złapała kurtkę w dłonie, odwróciła się i ruszyła do kuchni. Rzuciła ubranie na pusty stolik, usiadła na blacie przy oknie i otworzyła je na oścież. Zimne powietrze przesiąknięte zapachem burzy wtargnęło do środka nagle, stojący w progu Wojtek zadrżał. Był boso, w dżinsach i w starym treningowym podkoszulku Arsenalu. Obserwował ją uważnie, gdy wyciągała z kieszeni spodni papierosa i trzykrotnie usiłowała go zapalić. W końcu schowała zapalniczkę i zaciągnęła się długo i mocno. Spojrzała na krople deszczu, znikające w kałużach kilka pięter niżej i zapragnęła nagle być właśnie taką kropelką i rozpływać się, przestawać istnieć. Przymknęła powieki i skupiła się na tym uczuciu, wydmuchując dym, gdy nagle poczuła silne ramiona obejmujące ją w pasie i twardą klatkę piersiową, przytulającą się do jej pleców. Zadrżała, ale miała nadzieję, że to przez chłód powiewu wiatru.
Eh, kogo ona próbowała oszukać?
- Puść mnie – zażądała, przestając na chwilę oddychać.
Czuł zapach papierosa, cynamonu, rodzinnego domu i prawdziwej wolności.
- Ty palisz, ja cię przytulam – mruknął jej do ucha, przypominając układ. Znalazł się niebezpiecznie blisko, na tyle, by utrudnić jej sprawne funkcjonowanie. Zgasiła papierosa, wyrzucając niedopałek przez okno, uderzyła go łokciem i wygramoliła się z objęć, stając twardo na podłodze.
- Już – powiedziała ostro, krzyżując ramiona i spoglądając na niego z pogardą.
Wojtek włożył dłonie do kieszeni, bo bał się, że w końcu nie wytrzyma i rzuci się na nią. Zmusił się do łobuzerskiego uśmiechu i udawał, że wcale go to nie poruszyło.
- Co jest? Tylko nie mów, że ci się nie podoba…
- Musimy porozmawiać – nie miała ochoty komentować jego głupiej uwagi.
- Tak – zgodził się – Dziękuję. No wiesz, za noc – wytłumaczył pokrętnie, gdy zmarszczyła brwi. Wzruszył ramionami, cofnął się o krok i oparł o blat – Słucham. O czym chcesz rozmawiać?
Przewróciła oczami i zajęła miejsce dokładnie po drugiej stronie pokoju.
- O nas.

Słowo „przepraszam” jest jak plaster
– to, że go użyjesz,
wcale nie oznacza, że rana zniknie.
Wojtek długo wpatrywał się w okno, z uporem ignorując jej gorące spojrzenie. Czekała, aż coś powie. Aż drgnie, ruszy się, westchnie głęboko, wzruszy ramionami albo chociaż przewróci oczami, jednoznacznie ją wyśmiewając. „Jacy ‘my’? – miał według niej powiedzieć - Przecież my nigdy nie istnieliśmy w ten sposób. My tylko egzystowaliśmy we wspólnej przestrzeni – nigdy razem, Alien. Obudź się. Chcesz zastanawiać się nad dalszym sensem swojego własnego urojenia? Czegoś, czego nigdy nie było?!”
Ale nie takie były jego słowa, zupełnie nie:
- Wiesz, pamiętam, że kiedyś bardzo lubiłem budzić się i myśleć, że mogę cię przypadkiem spotkać – westchnął, wciąż spoglądając w okno – Fascynował mnie każdy twój ruch. Twoja wyrazistość – uśmiechnął się lekko – Twoja mimika. To jak marszczysz nos i mrużysz oczy, wściekając się na mnie. To jak opadają twoje ramiona, gdy ciężko wzdychasz. To jak niedbale odrzucasz na bok włosy i spoglądasz z góry na innych, chociaż jesteś niższa od większości z nich. To jak uśmiechasz się po kryjomy, myśląc, że nikt nie patrzy. To jak ukradkiem słodzisz herbatę dwukrotnie, bo oficjalnie nie lubisz cukru, ale faktycznie nie możesz bez niego żyć.
Już z pierwszym jego wypowiedzianym słowem przestała wypalać ostrym spojrzeniem dziurę w jego sercu. Spuściła głowę, spoglądając na swoje buty i kafelki w kuchni, dłonie zajęła szarpaniem nitek wystających ze szwów koszulki, ale jej psychika nie była taka łatwa do oszukania - nijak nie potrafiła zignorować tego, co do niej mówił, chociaż bardzo się starała.
Zamarła, gdy znowu się odezwał.
- Przepraszam, Alien.
Nawet nie drgnęła, gdy bardzo wolno ruszył w jej kierunku.
- Zniszczyłem coś, co było między nami wtedy – ciągnął – ale nie myśl sobie, że było mi łatwo. Miałem wybór i go dokonałem, Alien. I nie żałuję decyzji – mówił cicho, bo przychodziło mu to z trudem – Nigdy nie roztrząsałem tego, co działoby się, gdybym jednak został, czy wciąż byśmy się kochali, czy to miałoby jakiś sens, wtedy… Nie żałuję tego, że pojechałem do Anglii. Żałuję tylko, że nie zabrałem cię ze sobą.

Choćby nie wiadomo jak płynnie człowiek władał językiem,
to zdarzają się sytuacje,
w których nijak nie może wyrazić tego,
 co chce powiedzieć.
- Po co mi to mówisz? – wychrypiała.
- Powinnaś wiedzieć.
Uniosła dłoń i powstrzymała go gestem, nim zdążył znaleźć się za blisko jej rozpalonego ciała i zagubionego umysłu.
- Mieszasz mi w głowie – przyznała się – Nie o tym chciałam rozmawiać.
Czekał.
Westchnęła.
Czekał.
Uniosła wzrok.
Błagał choćby o jedno słowo.
- Co? Co mam ci teraz powiedzieć? – przewróciła oczami – „Dobrze, Wojtek, wszystko jest dobrze”. Nie jest. Ty jesteś tu, moje serce jest w potrzasku, rozrywa mnie na kawałki, prawie nie istnieję i wciąż cię nienawidzę. Zniszczyłeś moją nadzieję, zniszczyłeś coś bardzo pięknego, co mogło trwać i trwałoby, gdyby tobie nie poprzewracało się w tej psychicznie chorej dupie…
- Alien.
- Przepraszam. Tylko za to, że przeklinam. Zapalę jeszcze – spojrzała na niego ostro – Ale mnie nie przytulisz.
Trzymał dłonie w kieszeniach, uważnie śledząc każdy jej ruch, gdy wyciągała z kieszeni papierosa.
- Miałaś zerwać z nałogiem – przypomniał jej mimochodem.
- Miałeś mnie kochać – nie mogła się powstrzymać.
Zabolało go to, uderzyło w samo serce. Tak, pamiętał o umowie i o tym, jak łatwo przyszło mu ją zerwać.
- Kochałem cię, Alien.
Zamknęła oczy, zaciągnęła się i wypuściła dym w jego stronę.
- To nie była miłość, jakiej wtedy potrzebowałam – poinformowała go – Wtedy taka nie była.
- A teraz?
- Teraz jej nie potrzebuję – wzruszyła ramionami – Poza tym, miłości już nie ma. Sama nie wiem, po co tu przyszłam.
- Chciałaś porozmawiać.
- Chciałam ci powiedzieć, że już dla mnie nie istniejesz. Wyjeżdżam.
Ruszył w jej kierunku.
- Chyba żartujesz, dlaczego?!
Odsunęła się pośpiesznie w tył.
- Bo mogę. Bo chcę. Bo mam cię dość – wyliczała z groźną iskrą w oczach.
- To idiotyczne – zmarszczył czoło, przyglądając się jej mimice – Przecież ja nie zostanę tutaj długo – przypomniał.
- Kolejna wada.
- Przestań. Nie wiem już, czego chcesz.
- Witaj w klubie, ja też nie wiem. Widocznie urodziłam się po to, by utrudniać ci życie.

zanim przemówisz – posłuchaj
zanim zareagujesz – pomyśl
zanim wydasz – zarób
zanim się poddasz - spróbuj
- Bardzo możliwe – przyznał jej rację po dłuższym milczeniu – Ale ja to lubię. I nie zamierzam pozwolić ci odejść tak łatwo.
Uniosła brew, zaciągając się nerwowo papierosem.
- Co znowu? – wymamrotała i warknęła, nim zdążył jej odpowiedzieć: – Musisz wszystko komplikować? To takie u ciebie typowe i irytujące. Ja mam już wszystko mniej–więcej poukładane. Nienawidzę cię, wyjeżdżam, zamykam jakiś rozdział w swoim życiu, nareszcie, nawiasem mówiąc i jestem z tego bardzo, ale to, kurwa, bardzo zadowolona. Chcę zapomnieć o wszystkim, poza Luśką, bo ona jedna trzyma mnie przy jako takim zdrowiu psychicznym. I ja to, kurwa, zrobię, bo mam dość ludzi, którzy rządzą moim życiem i wydaje im się, że wiedzą lepiej. Ja się już nie będę bawić w te chore gry, nie będę pionkiem i przede wszystkim, nie pozwolę, byś znowu coś spieprzył, kochany.
Nie udało jej się.
Wojtek, spanikowany i zagubiony, rzucił się na nią szybkim ruchem, przygwoździł do ściany, zamknął w swoich ramionach i pocałował żarliwie. Tęsknota, pożądanie, cierpienie – prawdziwe, mocne uczucia, których nie mogła zignorować. Desperacka próba ratunku dla nich obojga.
Czuła się jak w domu. Jakby nagle do jej życia powróciło coś, czego bardzo długo brakowało. Kompletna i spokojna, spełniona. Bezpieczna. Prawdziwa. Jego ramiona oplatały jej ciało, zabraniały próby ucieczki, przytulały mocno do siebie w sposób, który pozwalał jej wyczuwać wszystkie jego mięśnie – każde drgnięcie, każdy ruch. Nawet jeśli chciała walczyć, wszystkie opory zniknęły. Została tylko fizyczna reakcja i emocjonalna rozsypka. Ale w tej chwili było jej tak dobrze, tak dobrze!
Skupiła całą swoją chęć walki z nim na namiętności i pasji uczuć, tlącej się między nimi. Zignorowała głosik z tyłu głowy, który wytykał, że postępuje wbrew sobie. Jak mogła niby to robić, skoro w jego uścisku wreszcie czuła się żywa? Alien - teraz zupełnie nie obca.
Już prawie zapomniał, jak wspaniale potrafiła całować. Jak nie poddawała się, walczyła, kusiła i jednocześnie prosiła o więcej. Jednym ruchem, drgnięciem, szeptem, uderzeniem serca. Słodycz jej osoby doprowadzała go do szaleństwa. Czuł jej drobne, chude ciało przy swoim i nie myślał już racjonalnie. Uczepił się tego momentu, nie chcąc pozwolić mu minąć. Najlepiej nigdy. Jeśli przestaną, jeśli się rozdzielą, wszystko zniknie – tego się bał. Nie chciał ponownie tracić czegoś ważnego. Zrobiłby teraz dla niej wszystko. Oddałby jej cały świat, byleby tylko została.
- Skreślasz nas na starcie – usłyszała cichy szept i dopiero wtedy zorientowała się, że wciąż jest bardzo blisko, ale już jej nie całuje – Myślisz, że to dobre rozwiązanie? – ich usta dzieliły milimetry, gdy mówił, czuła jego słodki oddech i lekko muskające jej skórę wargi – Tym razem to nie skończy się tak szybko, tak przykro.
- Co? – zmarszczyła brwi, nic już nie rozumiejąc. Serce wciąż szalało, krew pulsowała, w głowie się kręciło, a on mówił jej, że nie ma racji, że się nie zgadza i wciąż trzymał ją przy swoim ciele, co skutecznie uniemożliwiało jej racjonalne myślenie – Nie rozumiem… Nic już nie rozumiem.
- Alien, nie jedziesz nigdzie. Zostaniesz tutaj i… - zerknął na zegarek – będziesz ze mną. O tak.
- Co?!
- Tak – przytaknął sobie pewnie, jakby był geniuszem.
- Wojtek, to jest…
- Genialne.
- Idiotyczne – pokręciła lekko głową i chciała coś dodać, ale zamknął jej usta szybkim, namiętnym pocałunkiem.
- Dasz nam szansę – uprzedził ją – Pozwolisz mi pokazać ci, jak dobrze może być nam razem, bo nie mam zamiaru z ciebie rezygnować, Alien. Więc nie kłóć się, nie zaprzeczaj i nic już nie mów. Chodź ze mną.
- Gdzie?
- Pójdziemy do łóżka.



trochę ckliwie, nie? wszystko wina starych piosenek i mojej styczniowej melancholii. rozdział był napisany już dawno temu, sama nie wiem, dlaczego musieliście na niego tak długo czekac. przepraszam, możecie mnie za to zbesztac. dzisiaj tylko go sprawdziłam i dodałam, ale jeśli gdzieś jeszcze wkradł się jakiś dziki błąd, wybaczcie.
w ramach rekompensaty otrzymujecie elitarne zaproszenie TUTAJ - tak, czujcie się wyróżnieni.
zapraszam do obserwowania mojego wątpliwego talentu pisarskiego na http://swietlikowawioska.blogspot.com/

czwartek, 2 stycznia 2014

0000000000000000000000003:


Często wyładowujemy złość na osobach,
które są dla nas najważniejsze,
bo mamy świadomość,
że zawsze nam wybaczą.  
Alien przedzierała się przez opary alkoholu, spoconych ciał i dobrej zabawy. Muzyka techno wwiercała się w jej czaszkę, doprowadzając do skrajnego bólu. Ludzie potrącali ją i rozlewali drinki na jej dżinsy i top bez ramiączek. Skórzana kurtka, którą przyciskała do siebie stanowiła jedyną ochronę.
Klub był duszny, zatłoczony i zdecydowanie taki, w jakim nie chciałaby spędzić ani minuty. Nigdy specjalnie nie pociągały jej tego typu imprezy. Właściwie nie pociągały jej żadne imprezy. Pamiętała swoje nieudolne domówki, sympatyczne, ale mało widowiskowe. Możliwe, że miała jakiś nabyty z czasem uraz.
Wojtek wysłał jej sms z adresem, a kiedy do niego zadzwoniła z pytaniem, o co mu chodzi, zaczął błagać, by mu pomogła. Jęczał jej w ucho, bełkotał, krztusił się i kaszlał, mamrocząc przekleństwa. Był pijany, biedaczyna. I niedorozwinięty idiota, przy okazji – gdyby ktoś go zobaczył i rozpoznał, nie miałby już godności w tym kraju. Dlatego Alien wsiadła na swój czerwony motor i popędziła przez stolicę do jakiegoś czarnego punktu, gdzie prostytutki stały na ulicy, a dzieciaki biegały po północy wolno i rysowały ponure graffiti na murach.
Oczywiście, że mogła zignorować smsa. Oczywiście, że mogła nie dzwonić. Obiecała przecież dać sobie z nim spokój. Obiecała sobie to niecałą godzinę przed wyjściem. Obiecała sobie, że odpuści. Obiecała sobie, że się odkocha.
Czy tutaj w ogóle była kiedykolwiek mowa o miłości?
Znalazła go siedzącego w kącie, przytulonego do stolika i mamroczącego coś cicho. Prawda, wyglądał uroczo, ale był pijany, a ona była wkurzona. Na siebie, ale chętnie wyładowałaby na nim swoją złość.
Nawet nie drgnął, gdy się dosiadła, nie zareagował, gdy szturchnęła go w ramię, ale za to jęknął głośno, gdy kopnęła go w łydkę. Uniósł się nad stolikiem, podparł dłonią brodę i wbił w nią mętne spojrzenie. Mrugał przez chwilę, próbując oprzytomnieć, ale niewiele mu to pomogło.
- Martynka – uśmiechnął się słodko.
Skrzywiła się i zgromiła go spojrzeniem.
- Wojtek – syknęła przez zęby prosto do jego ucha, żeby przedrzeć się przez ogłuszającą muzykę – co ty tutaj wyprawiasz?!
- Siedzę sobie – wyszczerzył się jeszcze bardziej – chcesz drinka? Zaraz zawołam… - uniósł się trochę i szukał wzrokiem kelnerki, nieporadnie machając w powietrzu dłonią, ale Alien jednym szybkim ruchem usadziła go na miejscu.
- Zabieram cię do łóżka – zarządziła, wystukując szybko sms do Luśki.
Zbladł i popatrzył na nią nienaturalnie trzeźwo.
- Chcesz ze mną spać?! – przeraził się.
Policzyła do dziesięciu, żeby się uspokoić.
- Chętnie przywaliłabym ci za tą uwagę – stwierdziła, podnosząc się i łapiąc go za rękę – Ale nie mam zamiaru cię bić, ani z tobą spać, chociażby ze względu na to, że jutro nie będziesz nic pamiętał – ciągnęła go do wyjścia, sprawnie torując sobie drogę łokciami – I gwarantuję ci, że jeśli kiedykolwiek się z tobą prześpię albo ci przyłożę, zapamiętasz to na długo.    

Trzeba mnie uściskać,
bo trochę się rozlatuję.
Alien nie sądziła, że jazda z nietrzeźwym i półprzytomnym Wojtkiem motorem będzie aż tak irytująco długa i niebezpieczna. Prawie spadł, uparcie nie chciał złapać jej w pasie, potem nagle zaczął się z nią sprzeczać, że to on powinien prowadzić, ostatecznie dostał w twarz, co troszkę go otrzeźwiło, założył kask i usiadł grzecznie z tyłu, nawet jej nie dotykając, podtrzymując się Bóg wie czego.
W godzinę pokonali trasę, która normalnie zajęłaby jej niecałe pół, kurwa.
Wysadziła go pod jego blokiem i przez chwilę miała ochotę właśnie tak go zostawić, samego i zagubionego, ale potem dostrzegła, jak się zatacza, jak nie może wystać i jak kręci mu się w głowie, więc zaparkowała czerwony motor, złapała go pod ramię i praktycznie zawlekła do dwieście szesnastki.
- Wojtuś, gdzie schowałeś klucz? – przekonała się już wystarczająco wiele razy, że krzykiem nic z niego nie wydobędzie.
Chłopak zaczął przeszukiwać kieszenie, ale nawet z tym miał problemy. Alien podeszła do niego, sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnęła pęk kluczy. Westchnęła, otwierając drzwi i przepuściła go przodem. Pomogła mu zrzucić buty, a potem skierowała go do sypialni.
- Idź pod prysznic – poprosiła bardzo wyraźnie – Przygotuję ci coś do jedzenia. I nie utop się, bo nie mam zamiaru cię ratować.
- Kłamiesz – zapewnił ją, podtrzymując się ściany – Tęskniłabyś za mną.
Nie odpowiedziała, minęła go i ruszyła do kuchni. Czuła ból w klatce piersiowej, konkretniej - w sercu. Wzmagał się z każdym jego uderzeniem, pompował lodowe kolce przez żyły, ogień rozprzestrzeniał tętnicami, porażał umysł wizjami przeszłości, kiepskiej teraźniejszości i beznadziejnej przyszłości. Zrobiło jej się nagle słabo. Wypiła dwie szklanki wody i dopiero wtedy była w stanie jako tako myśleć i działać. Nalała jeszcze jedną, odszukała w szafce aspirynę i ruszyła do pokoju.
Wojtka zastała w sypialni, leżącego na łóżku z półprzymkniętymi powiekami, drzemiącego lekkim snem. Oczywiście, że jej nie posłuchał, jakżeby inaczej. Nigdy jej nie słuchał. Nigdy nie liczył się z jej zdaniem.
- Szczęsny, ty kanalio – burknęła do niego, z hukiem stawiając szklankę na stoliku tuż obok jego głowy.
Zerwał się, zatrząsnął, podskoczył, spojrzał przerażony. A Alien wpatrywała się w niego chłodno z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, wciąż jeszcze ubrana w swoją skórzaną kurtkę i w dodatku porządnie wkurzona.
- Ty wredna pijaczyno! – syknęła.
Spojrzał na nią bezrozumnie i ponownie opadł na poduszki. Zamknął powieki.
- Idioto, nie możesz teraz spać – podpowiedziała mu.
- Mogę – wymruczał.
- Śmierdzisz trzystoma tysiącami różnych zapachów, a na ciele masz jakieś miliard bakterii, które mogą cię zabić. W dodatku ślinisz się.
Leniwym ruchem przetarł dłonią twarz.
- Nieprawda – mruknął.
Westchnęła.
-  Przynajmniej się rozbierz. Nie możesz spać w ubraniu.
Obrócił się na bok, wypinając tyłek w jej stronę. Przewróciła oczami.
- Mogę – zapewnił ją i ułożył się wygodniej. Jak dzieciak.
Spojrzała na niego i przygryzła wargę. Stanęła właśnie przed trudną, życiową niemal decyzją, gdzie, stojąc na jej miejscu, każda kobieta miałaby taki sam problem – jak poradzić sobie z wewnętrznym ogniem, jeśli rozum kategorycznie jest przeciw?

You fit me better than my favorite sweater.
Sama się sobie dziwiła. Jak mogła odczuwać pożądanie w stosunku do kogoś, kto samą swoją obecnością krzywdził ją na tyle różnych sposobów? W dodatku był pijany i praktycznie nieprzytomny. Z głową Alien zdecydowanie było coś nie tak.
Zrobiło jej się gorąco, więc zdjęła swoją kurtkę i rzuciła ją na najbliższy mebel. Przemierzyła pokój i stanęła tuż przed twarzą Wojtka. Usiadła na skraju łóżka. Oddychał spokojnie, równo, miarowo. Oczy miał zamknięte, powieki drgały, pewnie śnił. Usta miał rozchylone, gdy przesunęła ku niemu dłonią po prześcieradle, poczuła na wierzchu jego ciepły oddech. Delikatnie, opuszkami palców dotknęła jego policzka, po chwili pewnie przytuliła do niego całą dłoń. Nawet nie drgnął. Kierowana jakimś dziwnym instynktem, którego nie potrafiła wytłumaczyć, położyła się obok niego. Jaka drobna była w porównaniu z jego umięśnionym ciałem. Taka niewielka i bezbronna. Przysunęła się bliżej. Wyraźnie czuła od niego zapach alkoholu i czegoś jeszcze. Czegoś typowego i właściwego tylko dla niego. Delikatnie złożyła pocałunek na jego czole.
Potem odskoczyła w tył jak oparzona. Wyprostowała się sztywno, wstała, odsunęła się jak najdalej od łóżka, znajdując miejsce przy oknie. Otworzyła je na oścież, nie bacząc na chłód nocy. Wyciągnęła z kieszeni papierosa i zapaliła, wydmuchując dym na zewnątrz. Zaciągała się mocno, głęboko, szybko. Nikotyna miała wyleczyć jej chory popęd seksualny, złamane serce i całe zło świata, jednocześnie. Nikotyna była suką, ale także jej najlepszą przyjaciółką. Nikotyna nie zadawała pytań, ona rozumiała. Dokładnie tak jak masło orzechowe.
Alien wypaliła w ten sposób trzy papierosy. Zaczynało świtać, gdy w końcu zamknęła okno, spojrzała na biednego Wojtka i zdecydowała się zostawić go tak, jak leżał.
Nie będzie pamiętał nocy. Będzie miał kaca jak stąd do Zamościa. Wcale nie było jej go szkoda. Należy się skurwysynowi za wszystko, co robi z jej głową. Za to, że nie chce dać jej spokoju. Za to, że jest Wojtkiem Szczęsnym, jej osobistym wirusem, z którego nie można się wyleczyć. Kurwa.
Wyszła, wsiadła na motor i ruszyła przed siebie, zapominając zupełnie o tym, że na podłodze wciąż leżała jej skórzana kurtka.

Sleeping is nice.
You forget about everything for a little while.
Wojtek nie pamiętał, co się stało, jak znalazł się w mieszkaniu, gdzie zgubił Roberta i tym bardziej – ile wypił. Wiedział tylko, że cholernie boli go głowa, cholernie boli go noga i nie ma siły zrobić nic innego niż…
Odwrócił się na drugi bok i zamarł. Długi czas wpatrywał się w szklankę wody ustawioną na stoliku tuż przy łóżku, niedowierzając. Tym samym spojrzeniem obdarował także leżące spokojnie obok niej dwie, białe tabletki. Aspiryna.
- Jezusie! – sięgnął po nie łapczywie – Jesteśmy uratowani!
Połknął dwie małe pastylki, wypił duszkiem wodę i znowu rozłożył się wygodnie na łóżku, patrząc tępo w sufit. W głowie szumiało mu jeszcze przez długi czas, ale w końcu poczuł się na tyle dobrze, by pomyśleć.
Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał dookoła. Nie, gdyby odprowadził go Robert, pewnie leżałby gdzieś w pobliżu w równie krytycznym stanie. Wytężył wzrok, skoncentrował się i dojrzał na podłodze część garderoby, która zdecydowanie nie była jego i która zdecydowanie nie mogła należeć do Roberta, chociażby ze względu na rozmiar.
Domyślił się, kim była jej właścicielka. Przełknął ślinę i poczuł, jak ze zdenerwowania zaciska się jego żołądek. Musiał się upewnić. Sprawdził połączenia i wysłane wiadomości w telefonie.

Ludzie są po to, żeby ich kochać,
a rzeczy po to, by z nich korzystać.
Nieporozumienie tego świata polega na tym,
że zbyt często ludzi się wykorzystuje,
a rzeczy kocha…
Luśka odczekała wystarczająco długo, tak się jej przynajmniej wydawało. Sześć godzin to długo, naprawdę długo, szczególnie, jeśli nie wiesz, o co chodzi, a bardzo chcesz się tego dowiedzieć. Dlatego, nie siląc się nawet na bycie miłą, o godzinie jedenastej wtargnęła do pokoju swojej współlokatorki, budząc ją przy okazji z najbardziej idiotycznego snu od ostatnich trzech miesięcy.
To nie jest normalny stan, jeśli śni ci się, że gonią cię wielkie cytryny, wołające „Martynko, chcemy twojej świeżej krwi”. Zdecydowanie nie. Prawdopodobnie jest z tobą jeszcze gorzej, gdy budzisz się z krzykiem, bo masz przed sobą zmartwioną twarz najlepszej przyjaciółki, a tobie wydaje się, że to cytryna, która rzeczywiście przyszła wyssać twoją krew.
- Alicja! – warknęła na nią.
- Martyna! – dziewczyna nie pozostała jej dłużna.
Alien podniosła się szybko, westchnęła i popatrzyła złowrogo na swoją współlokatorkę. Luśka westchnęła i zaczęła powoli:
- Wiesz, jak bardzo nie lubię, kiedy nie dopuszcza się mnie do sekretów, prawda? Przecież ja jestem idealnym miejscem na składowanie właśnie takich idiotycznych tajemnic, których nikomu nie powinno się zdradzać, bo mam w sobie ten zadziwiająco rzadki mechanizm, który pomaga mi wytrzymać przez długi czas i…
- Luśka – przerwała jej nagle przyjaciółka, rozmasowując bolące skronie – co ty do mnie rozmawiasz?
Westchnienie pełne irytacji i kolejny monolog:
- Mam wrażenie, że ostatnio nie dopuszczasz mnie do siebie, a to jest do ciebie po pierwsze: niepodobne; po drugie: nie podobające mi się; po trzecie: z takiego zamknięcia emocjonalnego nigdy nie wynika nic dobrego, o czym powinnaś już wiedzieć, bo zawsze, gdy tylko rozmyślasz, wszystko kończy się jedną wielką…
- Luśka!
- …rozpierduchą. No co? – skrzyżowała ramiona na piersiach – Może nie mam racji?
Alien przeczesała palcami włosy, przesunęła się w głąb łóżka i oparła plecami o ścianę. Wyglądała mizernie – miała podkrążone oczy, szarawą cerę i smutek wypisany widocznie na każdym skraweczku nagiej skóry. W dodatku Luśka nie przypominała sobie, by ostatnio widziała przyjaciółkę spożywającą śniadanie.
- Chcesz, żebym ci powiedziała? – upewniła się Martyna, zamykając oczy i starając się opanować drżenie niemal całego ciała – Proszę bardzo, robię to na twoje życzenie. Chyba się zakochałam – i uniosła mętny wzrok na współlokatorkę.
Alicja rozszerzyła oczy ze zdziwienia i otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, cokolwiek – jednak poddała się po kilku próbach i po prostu zapytała:
- Jak to?
Alien podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Z bosymi stopami, w szarych dresach i luźnym podkoszulku wyglądała teraz jak jedno wielkie nieszczęście i Luśce zrobiło się nagle tak bardzo smutno. Martyna wzruszyła chudymi ramionami, przygryzła wargę, a potem wypuściła ze świstem powietrze.
- Zakochałam się – powtórzyła słabo, spoglądając w okno – w wyobrażeniu mężczyzny, który nigdy nie będzie taki, jak ja chcę. Bo nie jest nieskazitelny, nie jest aniołem, nie ma boskich mocy i po prostu nie poradzi sobie z tym, czego oczekuję. Choćby poruszył niebo i ziemię, nie da rady. Bo ja potrzebuję kogoś, kto będzie mnie kochał mimo wszystko, a to cholernie trudne. Potrzebuję kogoś, kto przy mnie będzie, a on nie może postawić mnie na pierwszym miejscu swojego życia. Potrzebuję kogoś, przy kim będę bezpieczna i kto nigdy mnie nie okłamie, a on zranił mnie już tym sposobem zbyt wiele razy, bym mogła poważnie rozważać jego kandydaturę.
Zaczęło padać. Warszawa poczuła się zmuszona zsolidaryzować swój nastrój z niewielką jednostką pogrążoną w rozpaczy. Krople deszczu zaczęły natrętnie uderzać o szyby, jakby chciały pokazać, że są tu i się przejmują.  
- Co teraz zrobisz? – zapytała Luśka po chwili nienaturalnego u niej milczenia.
Alien nawet nie spojrzała w jej stronę.
- Pójdę do niego. I powiem mu, że go nienawidzę.




spełnienia marzeń w nowym roku.