piątek, 28 lutego 2014

0000000000000000000000006:

Kobieta to anioł, 
któremu nie wolno podcinać skrzydeł.
- Jasna cholera, Bercik, ty to zawsze musisz wszystko zepsuć – Wojtek zazgrzytał zębami, wpatrując się morderczo w uśmiechniętą twarz przyjaciela.
- Cześć… Robert – Alien wychyliła się zza jego potężnej sylwetki i posłała niepewny, blady uśmiech w stronę Lewandowskiego – Miło… cię widzieć.
Szczęsny prychnął, ale to jego przyjaciel odpowiedział:
- Spokojnie, Martynka, nie musisz kłamać.
- Mar… tynka?
Nieszczęścia istotnie chodzą parami. Ta para pasowała do siebie idealnie – on i ona, głupi i głupszy, Polak i Ukrainka. Pech bardzo lubił wykorzystywać właśnie takie duety miłosne do siania zła i czynienia niedobra reszcie ludzkości. Parszywek jeden.
Swietłana wyłoniła się z salonu i ukazała w całej okazałości – krótkiej, czarnej sukience, szpilkach, ostrym makijażu i mocno wylakierowanej fryzurze. Naturalnością nie grzeszyła – silikon niemal ściekał z niej litrami; począwszy od ust, a na pośladkach skończywszy. Serio. Ale Bercik dalej utrzymywał, że ma wspaniałe wnętrze. Chyba mieszkania.
Wojtek zamarł, zerkając nerwowo przez ramię na wmurowaną w podłogę Martynę. Rzeczywiście, szok i zdziwienie zdawały się opanować wszystkie zakończenia jej nerwów i nie pozwalały jakkolwiek zareagować.
- Martyna, poznaj moją przyjaciółkę Swietłanę – Robert poczuł się zmuszony do… hmm… właściwie Bercik chciał się po prostu pochwalić niesamowitym dobrym wychowaniem – Swietłana, to przyjaciółka moja i Wojtka, Alien.
- Miałam nie kłamać, więc nie powiem, że mi miło – burknęła pod nosem Martyna, chowając dłonie zaciśnięte w pięści w kieszeniach spodni.
Przez twarz Szczęsnego przemknął uśmiech. Wyprostował się, rozluźnił i spojrzał spokojnie na swojego przyjaciela, a później ukradkiem zerknął na Swietłanę.
- Mógłbym was prosić o wyjście? – zapytał z nadzieją.
Ani Robert, ani jego dziewczyna nawet nie drgnęli, wyraźnie dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybierają. Swietłana dlatego, że nie zrozumiała pytania i nie wiedziała, co robić. Lewy dlatego, że wciąż jeszcze liczył na pomoc swojego przyjaciela w przenocowaniu Ukrainki.
- Nie ma takiej potrzeby, ja wyjdę.
Wstyd uderzył w Alien nagle, a kiedy już to zrobił, poczuła się, jakby ktoś znokautował ją jednym porządnym kopniakiem. Boże, przecież Robert wszystko słyszał. Boże, nawet wszystko widział. Zobaczył, jak zdesperowana rzuciła się na Wojtka i prawie oddała mu się w przedpokoju. Co ona sobie w ogóle myślała? Ha, wcale nie myślała! A ta świnia, Szczęsny, mógł ją przynajmniej powstrzymać, nim powiedziała za dużo… cholerny, słaby erotoman!
- Alien, czekaj! – złapał ją za rękę, nim jeszcze znalazła się na półpiętrze. Chwycił mocno, pewnie, żeby przypadkiem się mu nie wyrwała. Szarpnęła, ale tylko wzmocnił uchwyt. Teraz, kiedy całe jej zdenerwowanie i – o, zgrozo – podniecenie, opadło, nie chciała mu nawet patrzeć w oczy. Skupiła się więc na swoich tenisówkach, pozwoliła włosom zasłonić twarz i zagryzła wargi, by przypadkiem znowu nie wyrwało jej się coś głupiego.

Życie musi się komplikować,
żebyśmy poznali ludzi,
na których naprawdę nam zależy.
- Puść mnie, to i tak nie ma sensu.
- Uspokój się – prosi, łapiąc oddech – cały czas tylko mnie całujesz i znikasz – zauważa z wyrzutem.
Martyna unosi gwałtownie wzrok, ciskając w niego piorunami.
- JA całuję CIEBIE? – syczy przez zęby, starając się uwolnić nadgarstek z jego silnego uścisku. Przezorny jest, zna jej porywczą, wybuchową naturę i nie pozwoli jej tym razem uciec, nie da się rozproszyć albo wyprowadzić z równowagi. Będzie nieugięcie przekonywał ją do swoich racji, aż je zaakceptuje i uzna za swoje. Innego scenariusza nie przewiduje.
- Ty całujesz mnie – przytaknął zwolna, lustrując ją wzrokiem. Uśmiechnął się lekko, widząc jej oburzenie. Taka mu się podobała. Wtedy była całą sobą. Kiedy naprawdę się denerwowała, zrzucała maskę cynizmu, sarkazmu i ironii i stawała przed nim kompletnie bezbronna, obnażona. Naga. Hmm…
- Wojtek – wysyczała – Puść mnie.
Nie posłuchał. Przysunął się bliżej.
- Wojtek, zostaw mnie.
Uśmiechnął się łobuzersko i wolną dłonią złapał jej drugą rękę.
- Wojtek, nie patrz tak na mnie.
Instynktownie zamknęła oczy, gdy się pochylił i na kilka sekund złączył ich usta. Zadrżała, czując ich miękkość i gorąc. Była zła sama na siebie, że znowu dała się tak łatwo podejść.
Wewnątrz drżała – z nerwów i rozkoszy. To nie jest normalne, że ktoś potrafi tak całować, doprowadzać do takiego stanu, niszczyć wszystkie bariery słodką pieszczotą, dawać szczęście i odbierać rozum. Bydlak.
Przerwał pocałunek dopiero, gdy upewnił się, że świat przestał wirować.
- Widzisz? – odsunął się o zaledwie kilka centymetrów – Tak jest, kiedy ja cię całuję. Kiedy ty całujesz mnie, wszystko kończy się gwałtownie i przeważnie jedno z nas cierpi. Psychicznie albo fizycznie.
Alien patrzyła na niego spode łba, wyraźnie niezadowolona – nie była pewna, czy to dlatego, że przestał, czy dlatego, że nie powinien w ogóle tego robić. Kurwa, jak ona nie lubiła być rozdarta emocjonalnie.
- Niesamowita, cholera, droga dedukcji – pochwaliła go lodowatym tonem – Studiowałeś filozofię?
- Stosunki międzynarodowe, dzięki, że pytasz – zażartował.
- To się nie liczy, jesteśmy Polakami. Żadne to z nas międzynarody.
- No, no, Martynka, Polska język trudna być.
Prychnęła gniewnie, odrzucając głowę w tył.
- Szczęsny? Weź ty się, kurwa, teleportuj na te swoje wyspy, co?
W odpowiedzi pochylił się nad nią, zostawiając kilka milimetrów odległości między ich ustami. Kolana jej zmiękły.
- Chcesz jeszcze raz?

- To niemożliwe – powiedział rozsądek.
- To ryzykowne – powiedziało doświadczenie.
- To bezsensowne – powiedziała duma.
- Mimo wszystko spróbuj… - podpowiedziało serce.
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię – powtarzała, z każdym słowem cofając się całą siłą woli o milimetr. Chichotał jak mała dziewczynka, widząc jej całkowite zagubienie. Śmiał się z jej słabości. Udawał, że jest tym silniejszym. Cholernym samcem alfa, który ma prawo władać stadem. Albo takowe w końcu sobie założyć.
- Spróbuj się zbliżyć jeszcze raz, a urwę ci… - ostrzegła.
- Alien, spokojnie. Wiesz, że nie lubię, gdy przeklinasz – uniósł brew, drwiąc sobie z niej.
- To nie przekleństwo, to narząd męski – skwitowała prosto, wyobrażając sobie, jak morduje go bardzo powoli – Przeklęłabym, gdybym nazwała cię…
- No – oburzył się – Przestań już, Robert jest na górze, może cię usłyszeć.
Ach, tak. Bercik, kurwa. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
- Alien, wiem, że przeklinasz. – Puścił ją. Nie uciekła. Postęp. – Nie musisz się nim przejmować. Robert… jest tylko Robertem.
- Słyszał mnie – kopnęła tenisówką jakiś zwitek papieru, który zawieruszył się na schodowej klatce – Widział… nas.
Szczęsny zaśmiał się krótko.
- Dla niego to żadna nowość – pokręcił głową – My – dodał, gdy spojrzała na niego pytająco – Po latach przyzwyczaił się do naszych dziwnych kontaktów.
- Specyficznych – zgodziła się z nim i włożyła dłonie do kieszeni, bojąc się, że zaraz przestanie nad sobą panować i rzuci się na niego.
- Zaraz go spławię – zapewnił radośnie – Obiecasz mi, że nie uciekniesz i poczekasz tutaj, czy chcesz posłuchać, jak na niego krzyczę?
- Dlaczego zakładasz, że…?
- Zaprosiłaś mnie do łóżka – dotknął palcem jej policzka – Myślisz, że teraz tak łatwo pozwolę ci sobie pójść? 

 A little fall of rain
can hardly hurt me now
you’re here, that’s all I need to know
Słońce dawno już zapadło w sen, kiedy Robert usatysfakcjonowany zbiegał po schodach, opuszczając mieszkanie numer dwieście szesnaście. Księżyc miał kształt szalonego uśmiechu, gwiazd nie było. Schowały się pod grubą kurtyną deszczowych chmur, nieustająco krążących nad Warszawą. Rolę mrugających ciał niebieskich jak zwykle dzielnie przejęły neony, które kuły po oczach swoją różnorodnością, kolorem, pstrokatym stylem.
Wojtek przez chwilę stał i patrzył na drzwi, za którymi zniknął jego najlepszy przyjaciel. Drapał się po głowie, myśląc o tym, jak Lewy mógłby mu się odwdzięczyć. Już on zażyczy sobie coś porządnego…
Dziewczyna odchrząknęła.
Szczęsny odwrócił się i uśmiechnął do niej przyjaźnie. Jeszcze raz dokładnie zmierzył ją wzrokiem. Szczupła blondyneczka w skąpym ubraniu z zakłopotaniem na twarzy. Takie zdecydowanie nie były w jego guście. To sprawa tylko i wyłącznie Bercika, jeśli chce się zadawać z takim… czymś, nikt nie powinien mu tego zabraniać. Tym bardziej nie Wojtek, który przecież też przeszedł etap substytutów – kobiet, które chwilowo zastępowały mu brak prawdziwej miłości.
- Hello – nie potrafił sobie przypomnieć czy Robert oficjalnie ich sobie przedstawiał. Umknęło mu to gdzieś pomiędzy tłumaczeniem, dlaczego nie może jej tutaj zostawić, a krzyczeniem, żeby się wreszcie ogarnął i zajął prawdziwym życiem. – How are you?
- Great, thanks. Sorry for the trouble. – odpowiedziała płynnie, charakterystycznie akcentując literę „r”.
Niezobowiązująco pogawędzili sobie chwilę łamanym angielskim z domieszką polskiego i rosyjskim akcentem. Szczęsny dowiedział się, że dziewczyna straciła mieszkanie, bo nie wypłacała się w terminie, jest bardzo zmęczona i niech on się nie martwi, bo z rana raczej szybko się ulotni – o ósmej zaczyna pracę na kasie w hipermarkecie. Wspaniale. Chyba. Właściwie… ciężko stwierdzić.
Wojtek uśmiechał się do niej cały czas, był miły, sprawiał wrażenie słuchającego, a w głowie myślał tylko o metrze siedemdziesiąt zagubienia, który ulokował się w jego kuchni i chyba tworzył tam coś dobrego, sądząc po odgłosach.
Alien, gdy musiała dobrze pomyśleć, paliła albo gotowała. Jako, że w mieszkaniu wynajmowanym z Luśką ich kuchnia nie była nawet namiastką porządnego pomieszczenia gastronomicznego, częściej flirtowała z nikotyną, niż z nożem. Teraz jednak wykorzystała okazję.
Oczywiście Szczęsny nie pofatygował się, by odwiedzić Żabkę, Biedronkę, Lidl, Lewiatana czy innego Lucyfera, by zaopatrzyć przyzwoicie lodówkę. Bo i po co, skoro można zjeść coś na mieście? Dlaczego miałby się sam męczyć, przygotowując sobie obiad?
Długo musiała przeszukiwać kuchenne szafki, nim dorwała coś, co nadawało się do zjedzenia. Znalezisko przeszło jej najśmielsze oczekiwania, bo okazało się być tabliczką deserowej czekolady. Cóż z tego, że gorzka? – czekolada to czekolada, należy ją kochać w każdej postaci.
Zadowolona, usiadła na blacie, stłumiła chęć sięgnięcia po papierosa i otworzyła brązową paczuszkę, szeleszcząc przy tym głośno sreberkiem. Delektowała się trzecią kostką, gdy wreszcie Wojtek pojawił się w drzwiach.
Zdziwiony, spojrzał na puściutki stół, jakby szukał tam diamentów i okazał się być bardzo zdziwionym, że ich tam nie znalazł. Powoli sunął wzrokiem po meblach, ale nie dostrzegł właściwie nic – żadnej zmiany. Żadnych garnków, papierków, żadnego bałaganu. A co najważniejsze – żadnego jedzenia.
- Coś się stało? – zapytała słodko, uśmiechając się od ucha do ucha.
Przenosi na nią spojrzenie, zastyga w bezruchu i patrzy, jak beztrosko macha nogami, łamiąc czekoladę i wkładając ją sobie do ust.
- Myślałem, że…
- Niespodzianka. Nie ma jedzenia, nie ma kolacji – wzruszyła ramionami – Wojtuś, ty chyba nie wiesz, jak działa lodówka. Jeśli nic do niej nie włożysz, nic w niej nie będzie.

Nie czekaj na idealny moment na zmianę.
Wybierz moment i spraw, żeby był idealny.
Uśmiechnął się nagle promiennie i ruszył w jej stronę, wyciągając przed siebie ręce. Patrzyła na niego z przerażeniem i zesztywniała, gdy sięgnął po nią. Odtrąciła dłonie. Udał, że wcale nie przeszkodził mu ten gest i oparł się o blat. Serce jej waliło, gdy czuła go tak blisko. Zapach, ciepło, oddech na policzku. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Najpierw szał i namiętność, później wstyd przed Robertem, złość na Wojtka, zamęt, przed chwilą odrobina radości, a teraz znów totalne zagubienie – gdzie tutaj sens? Och, Alien, mam nadzieję, że zbliża ci się okres, bo inaczej nic, nawet kobiecość, nie tłumaczy twoich chaotycznych wahań nastroju.
- Mogę? – zapytał, zerkając na czekoladę, która roztapiała się wolno w jej ciepłych dłoniach.
- Nie – odpowiedziała szybko i schowała tabliczkę za plecy.
Udał, że dotknęło go to bardzo, smutniejąc. Niestety, Alien pozostała niewzruszona, jak twarda skała albo grobowa płyta.
- Może byśmy tak już…? – zaproponował, ale bezczelnie mu przerwała:
- Nie.
Z radością obserwowała, jak lekko czerwienieje i otwiera szerzej oczy.
- Ale przed chwilą ty chciałaś…!
- Nie – upierała się, gryząc kostkę czekolady – Wydawało ci się.
Dobrze się bawiła, obserwując, jak z oburzenia otwiera usta i przez dobre kilka sekund nie wie, co powiedzieć. Zastanawiała się, czy cała ta sytuacja stresuje go tak samo, jak ją. Czuła, że cała jest jednym wielkim wcieleniem stresu. Jak drżąca struna – napięta tak mocno, że muśnięcie wiatru mogłoby ją zerwać.
Uniósł dłoń i bardzo delikatnie dotknął jej policzka. Cholerny pseudoromantyk, był jej wiatrem. Sprawiał, że drżała. Miał władzę. Mógł ją zniszczyć.
- Nie będziemy spać razem dopóki Swietłana zajmuje pokój obok – sporo wysiłku kosztowało ją udawanie, że całkowicie go ignoruje – Nie mam zamiaru zagryzać do krwi warg tylko dlatego, żeby jakaś dziewczyna nie słyszała jak…
- Przecież ona nie rozumie po polsku – przerwał jej bez sensu Wojtek.
Spojrzała na niego spode łba, rumieniąc się.
- Wszędzie szczytuje się w tym samym języku.

Love sucks
Pierwszy błędem było otworzenie butelki czerwonego wina, pieklenie dobrego i piekielnie drogiego, które łatwo i szybko wprowadziło ich w bardzo dobry nastrój. Zauroczeni wszystkim dookoła, uciszając siebie nawzajem, wygodnie ulokowali się w salonie, śmiali się i udawali, że problemy nie istnieją.
Księżyc pokazał się na chwilę na niebie, pewny był, że to tak naprawdę on, a nie neony, latarnie i światła samochodów, oświetla Warszawę, ale uciekł po pewnym czasie za chmury, jak zawstydzony dzieciak, chowający się za fałdami matczynej sukienki.
Było zimno i wietrznie, a atmosferę w pokoju podtrzymywał ich pijany oddech, zawieszony swoim alkoholowym oparem i ludzkim ciepłem w powietrzu. Sprawiał wrażenie rzadkiej mgły, otaczającej czasoprzestrzeń i władającej całym ich światem. Próbował wkraść się przez skórę do ich organizmów, do umysłów i tam także zasłonić niektóre momenty przeszłości, których lepiej byłoby nie wspominać.
Drugim błędem było wspólne stłuczenie butelki z resztką alkoholu, kiedy zaczęli udawać, że są motylami i na pewno mają tyle samo gracji, co sprawdzali przez nieudolne tańczenie łamanego walca z elementami samby.
Trzecim błędem było wyjście na balkon, żeby zapalić. Chłodne, nocne powietrze otrzeźwiło umysły, zmusiło ciało do odruchu, sprawiło, że piękna, różowa mgła szczęścia opuściła ich ciała i rozwiała się gdzieś w mikroskopijnych cząsteczkach jestestwa.
Szare papierosy i ich gorzki, mdlący smak uderzały boleśnie w nerwy, powodując bóle głowy, ale jednocześnie były kojące dla serc, które poczuły się zagubione. Martyna i Wojtek stali obok siebie, podając sobie niewielkie, tlące się ledwie źródło nikotyny i mieli nadzieję, że nie będą zmuszeni już do rozmowy ze sobą, bo przez te kilka godzin powiedzieli sobie chyba za dużo. Stali się zbyt pewni siebie, przypomnieli sobie, jak było kiedyś, nawet zapominali się momentami i udawali, że lata wcale nie minęły, że uczucie trwa, że wciąż są dzieciakami i wolno im wszystko.
Nieprawda. Nie wolno.
Rzeczywistość uderzyła w nich boleśnie.



5 komentarzy:

  1. Wspaniały , choć marzyło mi się inne zakończenie tego rozdziału- cholera ten Robert i jego kobieta musieli wszystko zepsuć !!! No cóż... czekam, aż Alien i Wojtek w końcu wylądują w tej sypialni ;) No chyba, że Bercik znów wyczuje moment i im przeszkodzi ( oby nie !!! ).
    Świetnie piszesz, opowiadanie czyta się jednym tchem :) Uwielbiam tu zaglądać i czasem nawet jak nie ma nowego rozdziału to wracam do poprzednich z chęcią. Czekam na następną odsłonę tej historii :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że Alien i Wojtuś jeszcze się znajdą w tej sypialni.
      Dzięki, za miłe słowa, nawet nie wiesz, jaką radośc mi dają : D
      ślę buziaki,
      Ś.

      Usuń
  2. Przecudownie! <3

    Kurczę, Bercik się potrafił zachować i wyjść w odpowiednim momencie - dlaczego jego kobieta nie ma w sobie tyle samo kultury i wyczucia? Mogli jej przecież wynająć jakiś pokój w hotelu, czy coś, i dać Wojtkowi odrobinę przestrzeni i prywatności z Alien, i to w jego własnym mieszkaniu. Przecież nie wiadomo, kiedy znowu uda mu się ją tam sprowadzić. Teraz to ona się pewnie znowu zamknie w sobie, ucieknie, wróci do pakowania walizek i on ją będzie musiał ścigać po lotniskach, dworcach czy czym tam się ona wybiera na te zagraniczne wojaże.

    Czekam na dalszy rozwój wypadków i z niecierpliwością wypatruję chwili, kiedy Alien będzie miała okazję poznać wojtkową sypialnię od po(d)szewki ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sęk w tym, że nie mogli, bo Wawa drogie miasto, gratis mieszkać nie daje. Ale spokojnie, Alien jeszcze sobie tam troszkę posiedzi :P

      podoba mi się gra słów z tą podszewką, mogę to wykorzystać ? : D

      Usuń
    2. To ja wiem, ale Bercik jako światowej klasy sportowiec zarabia takie pieniądze, że na jeden nocleg dla ukochanej mógłby się szarpnąć. Ale skoro jego skąpstwo przedłuży pobyt Alien u Wojtka, to wybaczam.

      Też mi się podoba :D Korzystaj śmiało :)

      Usuń