niedziela, 29 czerwca 2014

0000000000000000000000013:

You call this a life?
- Wciąż tutaj jesteś?
Wojtek nieznacznie uniósł głowę.
Przyleciał w sobotę, zostawił rzeczy w mieszkaniu i ruszył do szpitala. Po drodze, stojąc w korku, zdążył zadzwonić do Roberta i spytać go tylko czy żyje i jak trzyma się Luśka. Później był już na parkingu, w budynku, wreszcie przy pokoju, w którym leżała Martyna. Zastał w środku jej ojca, siedzącego na krześle tyłem do łóżka i obserwującego miasto. Po kilku chwilach zapewnień, że nie chce odpocząć po podróży i chętnie zostanie, Wojtek zmienił go przy czuwaniu nad podłączoną do przerażającej ilości aparatury dziewczyną.
Alien była w śpiączce od kilku tygodni. Lekarze uznawali to jednak za błogosławieństwo losu, bo, podczas gdy ona pozostawała w uśpieniu, jej ciało mogło się swobodnie regenerować. Po wypadku zdiagnozowano u niej wstrząśnienie mózgu i silne obrażenia wewnętrzne, na szczęście nic śmiertelnego. Najpoważniej wyglądała prawa strona jej brzucha, gdzie jeden z prętów przydrożnej bariery, w którą uderzyła, przebił tkanki. Teraz jej ciało szpeciła długa, gruba blizna.
Kwestią nierozwiązaną pozostawał także stan jej dolnych kończyn, bo chociaż one same zostały tylko poobijane, lekarze martwili się co do skutków uderzenia – ciało dziewczyny spotkało się z betonem boleśnie, wylądowała na plecach. O ile górna partia wydawała się być względnie bez zarzutu i poważnego okaleczenia, nogi – niekoniecznie.
- Może paraliż? – informował niepewnie jeden z lekarzy – Nie możemy tego stwierdzić do momentu, aż pacjentka się nie wybudzi. Nie jesteśmy w stanie określić jasno, czy w ogóle ma czucie w dolnych kończynach. Kręgi uległy…
Bla, bla, bla.
Póki Alien spała, było więc dobrze. Wojtek śmiało mógł przysunąć się do niej z krzesłem, złapać za drobną, delikatną dłoń i szepnąć na ucho:
- Słodkich snów.
Liczył, że właśnie takie będą.
Teraz zobaczył w drzwiach swoją matkę, uśmiechającą się lekko. Szybko puścił dłoń Martyny i wyprostował się, mrugając, co w zamyśle miało odpędzić od niego senność. Nie był to pierwszy raz, gdy w niewygodnej pozycji zasypiał przy szpitalnym łóżku Martyny.
- Dzień dobry – uśmiechnął się, jednocześnie szukając w kieszeni swojego telefonu, by móc spojrzeć na zegarek i upewnić się, że rzeczywiście jest rano.
- Jest przed ósmą – uprzedziła go - Wciąż dziwię się, że pielęgniarki pozwalają ci tutaj siedzieć.
- Urok osobisty – odparł odruchowo, próbując zażartować. Prawda była inna – kiedyś, na samym początku, jedna taka pani Jadzia próbowała go wyrzucić, co skończyło się awanturą i omal nie wyprowadziła go ochrona. Zmuszony był więc ostro rozmówić się z ordynatorem i dyrektorem szpitala, obrazowo nakreślić sytuację, podpisać trochę papierów, poprzysiąc grzeczność, zgodzić się na pozostawanie pod czujnym okiem pielęgniarek i kupić pani Jadzi czekoladki – właściwie to kupować je za każdym razem, gdy przychodził – ale udało się. Nikt nie mógł się już do niego przyczepić.
- Jak się czujesz? – przez chwilę myślał, że to pytanie skierowane było do niego, ale mama uśmiechała się do śpiącej spokojnie dziewczyny. Nie zdziwiło go to, sam też często rozmawiał z Martyną, opowiadając jej o tym, co on robił, co robiła Luśka albo Robert. Czasem także wspominał; liczył, że znajome żarty i przeżyte sytuacje będą w stanie jakoś ściągnąć ją spowrotem do niego. Spowrotem do życia. Przecież łączył ich właściwie spory kawał wspólnej przeszłości.

I’m gonna need you more than you need me.
Krążyła bez celu pośród światłości. Właściwie nie była w ogóle pewna, czy aby się porusza. Nie czuła swojego ciała, nie słyszała głosu, niczego nie widziała. Miała po prostu wrażenie, że ktoś ją woła, a ona zmierza w jego kierunku. Ile było w tym prawdy? Nie wiedziała.
Światłość, niezależnie od tego, ile czasu już razem spędziły, nie stała się jednak jej przyjaciółką. Godziny, dni? Może dłużej? Na pewno czas nie umocnił ich znajomości. Z drugiej jednak strony także jej nie pogorszył. Trudno było nawiązać jakąkolwiek więź z tworem niematerialnym, w dodatku tak bardzo drażniącym, jak blask. Dlaczego nie ciemność? Dlaczego nie głupi tunel z maleńkim światełkiem na samym końcu? Dlaczego blask?
Nic już nie rozumiała. Na początku wydawało jej się, że zdoła ogarnąć jakoś ten bezkres, że się przyzwyczai, oswoi i da radę. Teraz wszystko, co znajdowało dookoła – wszędzie to samo – niewyobrażalnie zaczęło ją uwierać i przeszkadzać w bezczynnej wegetacji. Miała ochotę szeptać, krzyczeć, biegać, skakać, latać, czuć, normalnie myśleć i funkcjonować. Ale przede wszystkim miała ochotę na…
…fajkę.

The little girl
just could not sleep
because her thoughts
were way too deep
her mind had gone
out for a stroll
and fallen down
a rabbit hole.
To była sekunda.
Alien podniosła się, zaczerpnęła głośnym haustem powietrza, jakby właśnie wynurzyła się z morskiej toni. Aparatura w momencie zaczęła wariować. Pisk, stukot, szaleńczy świst powietrza w płucach dziewczyny zmieszał się z jej głuchym jękiem, który wyrwał się z ust, kiedy z przerażeniem odnotowała chaos dookoła siebie.
Jej głos był nieludzki, dziki, zwierzęcy, pozbawiony jakiegokolwiek uczucia. Był czystym wyrzuceniem z siebie jakiegoś pierwotnego strachu, lecz jednocześnie pozostawał okrzykiem bólu.
- Siostro! – obecny czuwający, ojciec dziewczyny, wpierw nacisnął magiczny przycisk przy łóżku pacjentki, a potem rzucił się do drzwi – Lekarza! – zawołał.
Martyna otworzyła szeroko oczy. Najpierw zdjęła tę śmieszną maskę, która przeszkadzała jej w normalnym oddychaniu. Wydając kolejny jęk, zerwała z dłoni kroplówkę i jeszcze kilka innych kabli. Techniczne pudła zaprotestowały głośnym krzykiem, od którego momentalnie rozbolała ją głowa.
- Tatusiu... – załkała nie swoim głosem. Czuła suchość w gardle, każde słowo przychodziło jej z trudem – Gdzie jestem?
Szlochała, rozglądając się dookoła wielkimi, przestraszonymi oczami. Wierciła się na swoim miejscu, chcąc uciec z tego potwornego, zimnego pokoju. Uciec gdzieś daleko, przed siebie. Z dala od bólu.
Nie mogła jednak poruszyć nogami.
- Tatusiu! – spróbowała jeszcze raz – nie mogę!... – dalszy krzyk zmieszał się ze szlochem i po chwili zginął w szamotaninie słów, jaką wyrzucili z siebie wpadający do sali ojciec, dwie pielęgniarki i lekarz.

- A oddałbyś za nią życie?
- Ona jest moim życiem. Więc ratowałbym własne.
Miał szczęście. Telefon zadzwonił akurat w momencie, kiedy po treningu i szybkim prysznicu przebierał się w szatni. Nacisnął zieloną słuchawkę odruchowo, nawet nie zerkając na wyświetlacz.
- Hello? – zaczął odruchowo.
- Wojtuś, kochany – usłyszał nienaturalnie podekscytowany głos swojej matki.
- Mamuś? – zmarszczył brwi, przeczuwając najgorsze.
- Wojtuś, Wojtek, mamy ją! Wróciła!
- Mamo, o czym ty…
- Martynka! Martynka się obudziła!

Jeśli nie umiesz śmiać się z samego siebie,
chętnie zrobię to za ciebie.
Ich wspólny wielki wieczór zakończył się około trzeciej w nocy, kiedy to, wymykając się tylnym wyjściem, roześmiani alkoholem, uszczęśliwieni towarzystwem i zadowoleni życiem, wsiedli do zamówionej przez jednego z kelnerów taksówki.
A wielki kac zaczął się o jedenastej, gdy obudzili się mniej-więcej w tym samym momencie. Mniej-więcej w tym samym łóżku.
Pierwszy oczy otworzył Robert. Zły pomysł - chociażby ze względu na fakt, że gdy tylko to zrobił, bezlitosne światło znalazło prosty dostęp do jego ośrodków nerwowych, powodując w nich pożar. Złe, paskudne, poranne – popołudniowe – słońce zaczęło naprawdę wypalać dziury w jego plątaninie nerwów.
- Za co? – jęknął, starając się schować głowę w poduszce. Szampan. Wszystko przez ten cholerny, za drogi, za dobry szampan.
Później oczy powoli otworzyła Luśka i zareagowała podobnie. Z tym, że ona pozwoliła sobie siarczyście i melodyjnie, bardzo patriotycznie, zakląć:
- Kurwa.
Także ukryła twarz w pościeli, jednocześnie wyciągając dłoń w poszukiwaniu… czegokolwiek, co mogłoby jej jakoś pomóc. Nie spodziewała się jednak, że natrafi na:
- Robert?! – szybko odwróciła głowę i, nim zdążyła pomyśleć, krzyknęła, a był to błąd.
- Kobieto! – wzdrygnął się – Błagam cię!
Kobieta nie chciała słuchać.
- Co ty tu robisz?!
- To moja sypialnia.
- Co ja tu robię?
- Nie wiem.
- Robert, kurwa, rozmawiaj ze mną, do jasnej cholery! Robert, czy myśmy…?
- Nie wiem – przyznał szczerze, jakby z bólem – Nawet jeśli to, kurwa, nie pamiętam.
Eh, jest coś magicznego w pięknych, poimprezowych porankach, kiedy to nie wiadomo nawet, jak właściwie ma się na imię, nie sądzicie?

Największym błędem jest udawanie,
że to, co nas boli,
jest dla nas obojętne.
Mama zawsze przynosiła dobre wiadomości, ojciec – prawdę.
- Halo?
- Wiesz już. Obudziła się.
- Wiem – przyznał Wojtek – Mam mały problem z samolotami, bo jakaś burza krąży nad… Ale jutro wieczorem powinienem już być.
- Wojciech – westchnął – Nie przylatuj…
- Co? – zmarszczył brwi – Tato? Chyba coś nam przerywa.
- Nie, Wojtek, słuchaj. Nie przylatuj. Jeszcze nie teraz.
- Co?! Dlaczego?! Przecież A… Martyna…
- Wojtek – upierał się ojciec – Wybacz mi, że muszę ci to przekazać, ale to są jej słowa. Martyna nie chce cię na razie widzieć.
- Ale…
- Wojciech, przestań. Daj mi dokończyć! – chwila ciszy i kolejny cios: - Ona nie czuje nóg.
- Co? Co to znaczy?!
- Nie może chodzić. Nie ma czucia w dolnych kończynach. Stopy, łydki, uda… Nic.
- O, kurwa.
- O, kurwa – zgodził się ojciec – Obudziła się, ale na razie nie ma z nią kontaktu. Wyjęczała tylko parę słów, głośno płakała, krzyknęła nam w twarz, że nie chce nas widzieć, nawet wymieniła cię z imienia.
- Ja pierdolę.
- Uspokój się. Lekarze mówią, że to szok, że to minie. Ale na razie nie ma sensu, żebyś się tutaj pojawiał. Żadne z nas nie chce pogorszyć jej stanu, dlatego musimy być bardzo ostrożni. Wojtek, ona się obudziła, wróciła do nas, ale wciąż jeszcze nie jest sobą. Proszę cię, nie przylatuj. Daj jej czas.
- Jak długo?
- Nie wiem – westchnął – cholera, nie wiem. Może długo? Może nie? Kurwa, to moje dziecko, a nie mogę nawet… - umilkł na chwilę – Teraz to będzie wyzwanie dla nas. Musimy być silni. Lekarze mówią, że nic jeszcze nie jest przesądzone. Że póki nie damy jej chwili wytchnienia, nie będą mogli się upewnić, czy jej brak odczuwania bodźców spowodowany jest przez coś fizycznego, czy to tylko wymysł jej psychiki. Zapowiadają też, że przez kilka dni może miewać koszmary związane z wypadkiem. Przez kilka dni po kilka razy dziennie, musi odpoczywać. Potem rzadziej, ale jednak. Jedno wielkie bagno.
- Chcę być przy niej.
- Wiem, stary. Ale ona nie chcę widzieć na razie żadnego z nas. Wytrzymaj i nie przylatuj. Będziemy w kontakcie. Poinformujemy cię, jak tylko będzie lepiej. Wtedy może…
- Tak, dzięki. 
- Bądź silny, okej?
- Tak. Wy też. Uściskaj mamę. Powiedz Martynie, że…
- Wojtek.
- Lepiej nic jej nie mów.
- Wojtek, będziemy walczyć.
- Jasne. Ona też.