piątek, 28 lutego 2014

0000000000000000000000006:

Kobieta to anioł, 
któremu nie wolno podcinać skrzydeł.
- Jasna cholera, Bercik, ty to zawsze musisz wszystko zepsuć – Wojtek zazgrzytał zębami, wpatrując się morderczo w uśmiechniętą twarz przyjaciela.
- Cześć… Robert – Alien wychyliła się zza jego potężnej sylwetki i posłała niepewny, blady uśmiech w stronę Lewandowskiego – Miło… cię widzieć.
Szczęsny prychnął, ale to jego przyjaciel odpowiedział:
- Spokojnie, Martynka, nie musisz kłamać.
- Mar… tynka?
Nieszczęścia istotnie chodzą parami. Ta para pasowała do siebie idealnie – on i ona, głupi i głupszy, Polak i Ukrainka. Pech bardzo lubił wykorzystywać właśnie takie duety miłosne do siania zła i czynienia niedobra reszcie ludzkości. Parszywek jeden.
Swietłana wyłoniła się z salonu i ukazała w całej okazałości – krótkiej, czarnej sukience, szpilkach, ostrym makijażu i mocno wylakierowanej fryzurze. Naturalnością nie grzeszyła – silikon niemal ściekał z niej litrami; począwszy od ust, a na pośladkach skończywszy. Serio. Ale Bercik dalej utrzymywał, że ma wspaniałe wnętrze. Chyba mieszkania.
Wojtek zamarł, zerkając nerwowo przez ramię na wmurowaną w podłogę Martynę. Rzeczywiście, szok i zdziwienie zdawały się opanować wszystkie zakończenia jej nerwów i nie pozwalały jakkolwiek zareagować.
- Martyna, poznaj moją przyjaciółkę Swietłanę – Robert poczuł się zmuszony do… hmm… właściwie Bercik chciał się po prostu pochwalić niesamowitym dobrym wychowaniem – Swietłana, to przyjaciółka moja i Wojtka, Alien.
- Miałam nie kłamać, więc nie powiem, że mi miło – burknęła pod nosem Martyna, chowając dłonie zaciśnięte w pięści w kieszeniach spodni.
Przez twarz Szczęsnego przemknął uśmiech. Wyprostował się, rozluźnił i spojrzał spokojnie na swojego przyjaciela, a później ukradkiem zerknął na Swietłanę.
- Mógłbym was prosić o wyjście? – zapytał z nadzieją.
Ani Robert, ani jego dziewczyna nawet nie drgnęli, wyraźnie dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybierają. Swietłana dlatego, że nie zrozumiała pytania i nie wiedziała, co robić. Lewy dlatego, że wciąż jeszcze liczył na pomoc swojego przyjaciela w przenocowaniu Ukrainki.
- Nie ma takiej potrzeby, ja wyjdę.
Wstyd uderzył w Alien nagle, a kiedy już to zrobił, poczuła się, jakby ktoś znokautował ją jednym porządnym kopniakiem. Boże, przecież Robert wszystko słyszał. Boże, nawet wszystko widział. Zobaczył, jak zdesperowana rzuciła się na Wojtka i prawie oddała mu się w przedpokoju. Co ona sobie w ogóle myślała? Ha, wcale nie myślała! A ta świnia, Szczęsny, mógł ją przynajmniej powstrzymać, nim powiedziała za dużo… cholerny, słaby erotoman!
- Alien, czekaj! – złapał ją za rękę, nim jeszcze znalazła się na półpiętrze. Chwycił mocno, pewnie, żeby przypadkiem się mu nie wyrwała. Szarpnęła, ale tylko wzmocnił uchwyt. Teraz, kiedy całe jej zdenerwowanie i – o, zgrozo – podniecenie, opadło, nie chciała mu nawet patrzeć w oczy. Skupiła się więc na swoich tenisówkach, pozwoliła włosom zasłonić twarz i zagryzła wargi, by przypadkiem znowu nie wyrwało jej się coś głupiego.

Życie musi się komplikować,
żebyśmy poznali ludzi,
na których naprawdę nam zależy.
- Puść mnie, to i tak nie ma sensu.
- Uspokój się – prosi, łapiąc oddech – cały czas tylko mnie całujesz i znikasz – zauważa z wyrzutem.
Martyna unosi gwałtownie wzrok, ciskając w niego piorunami.
- JA całuję CIEBIE? – syczy przez zęby, starając się uwolnić nadgarstek z jego silnego uścisku. Przezorny jest, zna jej porywczą, wybuchową naturę i nie pozwoli jej tym razem uciec, nie da się rozproszyć albo wyprowadzić z równowagi. Będzie nieugięcie przekonywał ją do swoich racji, aż je zaakceptuje i uzna za swoje. Innego scenariusza nie przewiduje.
- Ty całujesz mnie – przytaknął zwolna, lustrując ją wzrokiem. Uśmiechnął się lekko, widząc jej oburzenie. Taka mu się podobała. Wtedy była całą sobą. Kiedy naprawdę się denerwowała, zrzucała maskę cynizmu, sarkazmu i ironii i stawała przed nim kompletnie bezbronna, obnażona. Naga. Hmm…
- Wojtek – wysyczała – Puść mnie.
Nie posłuchał. Przysunął się bliżej.
- Wojtek, zostaw mnie.
Uśmiechnął się łobuzersko i wolną dłonią złapał jej drugą rękę.
- Wojtek, nie patrz tak na mnie.
Instynktownie zamknęła oczy, gdy się pochylił i na kilka sekund złączył ich usta. Zadrżała, czując ich miękkość i gorąc. Była zła sama na siebie, że znowu dała się tak łatwo podejść.
Wewnątrz drżała – z nerwów i rozkoszy. To nie jest normalne, że ktoś potrafi tak całować, doprowadzać do takiego stanu, niszczyć wszystkie bariery słodką pieszczotą, dawać szczęście i odbierać rozum. Bydlak.
Przerwał pocałunek dopiero, gdy upewnił się, że świat przestał wirować.
- Widzisz? – odsunął się o zaledwie kilka centymetrów – Tak jest, kiedy ja cię całuję. Kiedy ty całujesz mnie, wszystko kończy się gwałtownie i przeważnie jedno z nas cierpi. Psychicznie albo fizycznie.
Alien patrzyła na niego spode łba, wyraźnie niezadowolona – nie była pewna, czy to dlatego, że przestał, czy dlatego, że nie powinien w ogóle tego robić. Kurwa, jak ona nie lubiła być rozdarta emocjonalnie.
- Niesamowita, cholera, droga dedukcji – pochwaliła go lodowatym tonem – Studiowałeś filozofię?
- Stosunki międzynarodowe, dzięki, że pytasz – zażartował.
- To się nie liczy, jesteśmy Polakami. Żadne to z nas międzynarody.
- No, no, Martynka, Polska język trudna być.
Prychnęła gniewnie, odrzucając głowę w tył.
- Szczęsny? Weź ty się, kurwa, teleportuj na te swoje wyspy, co?
W odpowiedzi pochylił się nad nią, zostawiając kilka milimetrów odległości między ich ustami. Kolana jej zmiękły.
- Chcesz jeszcze raz?

- To niemożliwe – powiedział rozsądek.
- To ryzykowne – powiedziało doświadczenie.
- To bezsensowne – powiedziała duma.
- Mimo wszystko spróbuj… - podpowiedziało serce.
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię – powtarzała, z każdym słowem cofając się całą siłą woli o milimetr. Chichotał jak mała dziewczynka, widząc jej całkowite zagubienie. Śmiał się z jej słabości. Udawał, że jest tym silniejszym. Cholernym samcem alfa, który ma prawo władać stadem. Albo takowe w końcu sobie założyć.
- Spróbuj się zbliżyć jeszcze raz, a urwę ci… - ostrzegła.
- Alien, spokojnie. Wiesz, że nie lubię, gdy przeklinasz – uniósł brew, drwiąc sobie z niej.
- To nie przekleństwo, to narząd męski – skwitowała prosto, wyobrażając sobie, jak morduje go bardzo powoli – Przeklęłabym, gdybym nazwała cię…
- No – oburzył się – Przestań już, Robert jest na górze, może cię usłyszeć.
Ach, tak. Bercik, kurwa. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
- Alien, wiem, że przeklinasz. – Puścił ją. Nie uciekła. Postęp. – Nie musisz się nim przejmować. Robert… jest tylko Robertem.
- Słyszał mnie – kopnęła tenisówką jakiś zwitek papieru, który zawieruszył się na schodowej klatce – Widział… nas.
Szczęsny zaśmiał się krótko.
- Dla niego to żadna nowość – pokręcił głową – My – dodał, gdy spojrzała na niego pytająco – Po latach przyzwyczaił się do naszych dziwnych kontaktów.
- Specyficznych – zgodziła się z nim i włożyła dłonie do kieszeni, bojąc się, że zaraz przestanie nad sobą panować i rzuci się na niego.
- Zaraz go spławię – zapewnił radośnie – Obiecasz mi, że nie uciekniesz i poczekasz tutaj, czy chcesz posłuchać, jak na niego krzyczę?
- Dlaczego zakładasz, że…?
- Zaprosiłaś mnie do łóżka – dotknął palcem jej policzka – Myślisz, że teraz tak łatwo pozwolę ci sobie pójść? 

 A little fall of rain
can hardly hurt me now
you’re here, that’s all I need to know
Słońce dawno już zapadło w sen, kiedy Robert usatysfakcjonowany zbiegał po schodach, opuszczając mieszkanie numer dwieście szesnaście. Księżyc miał kształt szalonego uśmiechu, gwiazd nie było. Schowały się pod grubą kurtyną deszczowych chmur, nieustająco krążących nad Warszawą. Rolę mrugających ciał niebieskich jak zwykle dzielnie przejęły neony, które kuły po oczach swoją różnorodnością, kolorem, pstrokatym stylem.
Wojtek przez chwilę stał i patrzył na drzwi, za którymi zniknął jego najlepszy przyjaciel. Drapał się po głowie, myśląc o tym, jak Lewy mógłby mu się odwdzięczyć. Już on zażyczy sobie coś porządnego…
Dziewczyna odchrząknęła.
Szczęsny odwrócił się i uśmiechnął do niej przyjaźnie. Jeszcze raz dokładnie zmierzył ją wzrokiem. Szczupła blondyneczka w skąpym ubraniu z zakłopotaniem na twarzy. Takie zdecydowanie nie były w jego guście. To sprawa tylko i wyłącznie Bercika, jeśli chce się zadawać z takim… czymś, nikt nie powinien mu tego zabraniać. Tym bardziej nie Wojtek, który przecież też przeszedł etap substytutów – kobiet, które chwilowo zastępowały mu brak prawdziwej miłości.
- Hello – nie potrafił sobie przypomnieć czy Robert oficjalnie ich sobie przedstawiał. Umknęło mu to gdzieś pomiędzy tłumaczeniem, dlaczego nie może jej tutaj zostawić, a krzyczeniem, żeby się wreszcie ogarnął i zajął prawdziwym życiem. – How are you?
- Great, thanks. Sorry for the trouble. – odpowiedziała płynnie, charakterystycznie akcentując literę „r”.
Niezobowiązująco pogawędzili sobie chwilę łamanym angielskim z domieszką polskiego i rosyjskim akcentem. Szczęsny dowiedział się, że dziewczyna straciła mieszkanie, bo nie wypłacała się w terminie, jest bardzo zmęczona i niech on się nie martwi, bo z rana raczej szybko się ulotni – o ósmej zaczyna pracę na kasie w hipermarkecie. Wspaniale. Chyba. Właściwie… ciężko stwierdzić.
Wojtek uśmiechał się do niej cały czas, był miły, sprawiał wrażenie słuchającego, a w głowie myślał tylko o metrze siedemdziesiąt zagubienia, który ulokował się w jego kuchni i chyba tworzył tam coś dobrego, sądząc po odgłosach.
Alien, gdy musiała dobrze pomyśleć, paliła albo gotowała. Jako, że w mieszkaniu wynajmowanym z Luśką ich kuchnia nie była nawet namiastką porządnego pomieszczenia gastronomicznego, częściej flirtowała z nikotyną, niż z nożem. Teraz jednak wykorzystała okazję.
Oczywiście Szczęsny nie pofatygował się, by odwiedzić Żabkę, Biedronkę, Lidl, Lewiatana czy innego Lucyfera, by zaopatrzyć przyzwoicie lodówkę. Bo i po co, skoro można zjeść coś na mieście? Dlaczego miałby się sam męczyć, przygotowując sobie obiad?
Długo musiała przeszukiwać kuchenne szafki, nim dorwała coś, co nadawało się do zjedzenia. Znalezisko przeszło jej najśmielsze oczekiwania, bo okazało się być tabliczką deserowej czekolady. Cóż z tego, że gorzka? – czekolada to czekolada, należy ją kochać w każdej postaci.
Zadowolona, usiadła na blacie, stłumiła chęć sięgnięcia po papierosa i otworzyła brązową paczuszkę, szeleszcząc przy tym głośno sreberkiem. Delektowała się trzecią kostką, gdy wreszcie Wojtek pojawił się w drzwiach.
Zdziwiony, spojrzał na puściutki stół, jakby szukał tam diamentów i okazał się być bardzo zdziwionym, że ich tam nie znalazł. Powoli sunął wzrokiem po meblach, ale nie dostrzegł właściwie nic – żadnej zmiany. Żadnych garnków, papierków, żadnego bałaganu. A co najważniejsze – żadnego jedzenia.
- Coś się stało? – zapytała słodko, uśmiechając się od ucha do ucha.
Przenosi na nią spojrzenie, zastyga w bezruchu i patrzy, jak beztrosko macha nogami, łamiąc czekoladę i wkładając ją sobie do ust.
- Myślałem, że…
- Niespodzianka. Nie ma jedzenia, nie ma kolacji – wzruszyła ramionami – Wojtuś, ty chyba nie wiesz, jak działa lodówka. Jeśli nic do niej nie włożysz, nic w niej nie będzie.

Nie czekaj na idealny moment na zmianę.
Wybierz moment i spraw, żeby był idealny.
Uśmiechnął się nagle promiennie i ruszył w jej stronę, wyciągając przed siebie ręce. Patrzyła na niego z przerażeniem i zesztywniała, gdy sięgnął po nią. Odtrąciła dłonie. Udał, że wcale nie przeszkodził mu ten gest i oparł się o blat. Serce jej waliło, gdy czuła go tak blisko. Zapach, ciepło, oddech na policzku. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Najpierw szał i namiętność, później wstyd przed Robertem, złość na Wojtka, zamęt, przed chwilą odrobina radości, a teraz znów totalne zagubienie – gdzie tutaj sens? Och, Alien, mam nadzieję, że zbliża ci się okres, bo inaczej nic, nawet kobiecość, nie tłumaczy twoich chaotycznych wahań nastroju.
- Mogę? – zapytał, zerkając na czekoladę, która roztapiała się wolno w jej ciepłych dłoniach.
- Nie – odpowiedziała szybko i schowała tabliczkę za plecy.
Udał, że dotknęło go to bardzo, smutniejąc. Niestety, Alien pozostała niewzruszona, jak twarda skała albo grobowa płyta.
- Może byśmy tak już…? – zaproponował, ale bezczelnie mu przerwała:
- Nie.
Z radością obserwowała, jak lekko czerwienieje i otwiera szerzej oczy.
- Ale przed chwilą ty chciałaś…!
- Nie – upierała się, gryząc kostkę czekolady – Wydawało ci się.
Dobrze się bawiła, obserwując, jak z oburzenia otwiera usta i przez dobre kilka sekund nie wie, co powiedzieć. Zastanawiała się, czy cała ta sytuacja stresuje go tak samo, jak ją. Czuła, że cała jest jednym wielkim wcieleniem stresu. Jak drżąca struna – napięta tak mocno, że muśnięcie wiatru mogłoby ją zerwać.
Uniósł dłoń i bardzo delikatnie dotknął jej policzka. Cholerny pseudoromantyk, był jej wiatrem. Sprawiał, że drżała. Miał władzę. Mógł ją zniszczyć.
- Nie będziemy spać razem dopóki Swietłana zajmuje pokój obok – sporo wysiłku kosztowało ją udawanie, że całkowicie go ignoruje – Nie mam zamiaru zagryzać do krwi warg tylko dlatego, żeby jakaś dziewczyna nie słyszała jak…
- Przecież ona nie rozumie po polsku – przerwał jej bez sensu Wojtek.
Spojrzała na niego spode łba, rumieniąc się.
- Wszędzie szczytuje się w tym samym języku.

Love sucks
Pierwszy błędem było otworzenie butelki czerwonego wina, pieklenie dobrego i piekielnie drogiego, które łatwo i szybko wprowadziło ich w bardzo dobry nastrój. Zauroczeni wszystkim dookoła, uciszając siebie nawzajem, wygodnie ulokowali się w salonie, śmiali się i udawali, że problemy nie istnieją.
Księżyc pokazał się na chwilę na niebie, pewny był, że to tak naprawdę on, a nie neony, latarnie i światła samochodów, oświetla Warszawę, ale uciekł po pewnym czasie za chmury, jak zawstydzony dzieciak, chowający się za fałdami matczynej sukienki.
Było zimno i wietrznie, a atmosferę w pokoju podtrzymywał ich pijany oddech, zawieszony swoim alkoholowym oparem i ludzkim ciepłem w powietrzu. Sprawiał wrażenie rzadkiej mgły, otaczającej czasoprzestrzeń i władającej całym ich światem. Próbował wkraść się przez skórę do ich organizmów, do umysłów i tam także zasłonić niektóre momenty przeszłości, których lepiej byłoby nie wspominać.
Drugim błędem było wspólne stłuczenie butelki z resztką alkoholu, kiedy zaczęli udawać, że są motylami i na pewno mają tyle samo gracji, co sprawdzali przez nieudolne tańczenie łamanego walca z elementami samby.
Trzecim błędem było wyjście na balkon, żeby zapalić. Chłodne, nocne powietrze otrzeźwiło umysły, zmusiło ciało do odruchu, sprawiło, że piękna, różowa mgła szczęścia opuściła ich ciała i rozwiała się gdzieś w mikroskopijnych cząsteczkach jestestwa.
Szare papierosy i ich gorzki, mdlący smak uderzały boleśnie w nerwy, powodując bóle głowy, ale jednocześnie były kojące dla serc, które poczuły się zagubione. Martyna i Wojtek stali obok siebie, podając sobie niewielkie, tlące się ledwie źródło nikotyny i mieli nadzieję, że nie będą zmuszeni już do rozmowy ze sobą, bo przez te kilka godzin powiedzieli sobie chyba za dużo. Stali się zbyt pewni siebie, przypomnieli sobie, jak było kiedyś, nawet zapominali się momentami i udawali, że lata wcale nie minęły, że uczucie trwa, że wciąż są dzieciakami i wolno im wszystko.
Nieprawda. Nie wolno.
Rzeczywistość uderzyła w nich boleśnie.



wtorek, 11 lutego 2014

0000000000000000000000005:

Życie to dobry nauczyciel,
ale cholernie dużo bierze za lekcje.
Nie czekał na jej reakcję. Wziął ją w objęcia, szczelnie zamknął w uścisku silnych mięśni i uprzedził, napinając je, że nie ma zamiaru odpuścić. Duże dłonie położył bezczelnie na jej biodrach, przylgnął swoją potężną sylwetką do niej, zmusił ich splecione ciała do wykonania kilku kroków i ostatecznie przytulił ją do ściany. Pochylił głowę i zawiesił swój oddech w niewielkiej przestrzeni, jaka dzieliła go od jej ust. Zamarł na chwilę i czekał, a potem bardzo powoli odnalazł jej usta.
Zmroziło ją. Oszołomił tok jego działania. Szarpnęła się w tył, szukając jakiekolwiek wolnej przestrzeni, powietrza, spokoju, ale jedynym efektem, jaki uzyskała, było bliskie i bolesne spotkanie czaszki z chropowatą fakturą ściany. Jęknęła cicho. Uniosła ręce zwinięte w dwie pięści z kciukiem na zewnątrz i siłą wszystkich swoich mięśni przywaliła mu mocno prosto w przeponę. Doskonale pamiętała z ćwiczeń, jaką reakcję to wywoływało, a i tym razem się nie zawiodła – Wojtek zgubił oddech na długie kilka sekund, pobladł na twarzy i desperacko próbował przywrócić płuca do dawnej sprawności. Odsunął się od niej, dłonie przysunął do twarzy i przez chwilę zaciskał je na głowie, hamując pulsowanie skroni.
Alien w tym czasie, nie kryjąc zarówno złości, jak i zadowolenia z siebie, spojrzała na niego z góry, chłodem zabijając resztki jego godności i oblizała wargi.
- Nie będziemy się tak bawić, Wojtuś – zastrzegła, zostawiła go w kompletnym szoku i wyszła.
Minutę później była na dole i rezygnując z papierosa, wsiadała na motor. Odjeżdżała w stronę Warszawy, którą lubiła najbardziej: pełnej brudu i chaosu. Bo tak właśnie się czuła.

Może i zniszczyłeś mnie w przeszłości
i ciągle rozdrapujesz moją teraźniejszość,
ale o mojej przyszłości możesz pomarzyć.
Nieklarowne sytuacje po pierwsze są męczące, po drugie - nie są zdrowe.
Pukanie do drzwi wyrwało Wojtka z odrętwienia. Przez chwilę miał wrażenie, że dokopie każdej osobie, która znajdzie się za progiem, chociażby dlatego, że przeszkadza mu w momencie największego skupienia. Otworzył i zamarł.
- Cześć, możemy pogadać?
Przez chwilę miał wrażenie, że najchętniej wymieniłby tę piękną dziewczynę na zwyczajną twarzyczkę Roberta, bo jemu nie bałby się dokopać. Kobiet jak na razie miał dość, szczególnie, że jedna niedawno u niego była, przywaliła mu i zdeptała jego ego, gdy okazał się niedelikatny. A on był po prostu szczery!
Luśka była ubrana bardzo rzeczowo i poważnie, jakby co najmniej składała wizytę w piekielnych urzędach ZUS-u, a nie odwiedzała starego przyjaciela. Oczywiście ołówkowa spódnica, szary sweter i profesjonalne, modne, duże okulary nie przeszkadzały jej wyglądać wspaniale. I drapieżnie. Nie było już możliwości ucieczki.
- Jezu, Lu, nie możemy tego przełożyć na kiedy indziej? – wyjęczał, opierając czoło o drzwi i przymykając powieki, bo zakręciło mu się w głowie.
Dziewczyna zawzięła się w sobie, wypięła dumnie pierś i uniosła wysoko głowę. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem od stóp do głów, zmarszczyła nieco brwi i zdobyła się na najpoważniejszy z ruchów w jej życiu, o którym myślałam właściwie całą drogę.
Podeszła do Wojtka i przywaliła mu otwartą dłonią w policzek.
- Nie mamy czego odkładać – stwierdziła bardzo rzeczowo – Teraz jesteśmy kwita. Do niewidzenia – odwróciła się na pięcie i zbiegła na dół, płacząc, bo już nie mogła się powstrzymać.

Mózg jest zadziwiającym organem.
Pracuje non stop przez 24 godziny na dobę…
…dopóki się nie zakochasz.
Martyna zadzwoniła do swojej koleżanki z Niemiec i właściwie ustaliła z nią wszystko. Mogła mieszkać przez jakiś czas w jej mieszkaniu, pracować razem z nią w jej barze, uczestniczyć w jej życiu towarzyskim, żeby wyrobić sobie jakieś swoje, poznać miasto i w ogóle wkręcić się w berliński tryb egzystencji. Mogła przyjechać właściwie od zaraz, ale ustaliły, że zrobi to dopiero w piątek, równiutko za tydzień. Pojedzie pociągiem.
Teraz Alien biegała po swoim pokoju i pakowała się.
Rozstrojona emocjonalnie, zmęczona psychicznie, samotna i smutna Luśka zastała ją w momencie, gdy zrywała ze ściany ulubiony plakat Pulp Fiction.
- Co ty robisz? – zapytała cicho. Jej głos był mocno zachrypnięty i jeszcze drżał – Pakujesz się? – rozejrzała się po pokoju – Dlaczego? – zmarszczyła brwi i odgarnęła przeszkadzające włosy z czoła.
Alien zatrzymała się w połowie ruchu, wyprostowała i wbiła wzrok w podłogę, szukając w niej ratunku. Albo mając nadzieję, że zaraz ją pochłonie i problemy się skończą. W Piekle przynajmniej będzie cieplej. A Lucyfer ma the Sims na laptopie. I zdjęcie Angeliny Jolie jako tło pulpitu.
- Luśka, ja wyjeżdżam – mówi jednym tchem – Ja już tak dłużej nie mogę.

Past is past.
  - Kurwa. Dość kobiet. Jakoś tak na całe życie – wymamrotał do siebie, leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit – Przydałoby się za to coś…
Nie dokończył, bo huk otwieranych drzwi rozniósł się echem po wielkim mieszkaniu.
Wojtek skulił się w pościeli, schował głowę pod kołdrą i liczył na to, że stanie się niewidzialny albo całkowicie wyparuje, co wydawało się teraz być najlepszym wyjściem z sytuacji.
- Wojtek, mordo, gdzie się chowasz? – wrzasnął Robert, wchodząc z impetem do kuchni.
Szczęsny odetchnął z ulgą, kamień spadł mu z serca, przywracając zdrowy rytm. Wygramolił się ze swojej kryjówki z niemałym wysiłkiem, usiadł na łóżku i już motywował się do wstania, kiedy nagle Lewy odezwał się ponownie:
- Zobacz tylko kogo ci przyprowadziłem!

What doesn’t kill you make you wish it did.
Skórzana kurtka, motor, czarne trampki, pojedyncza łza na bladym policzku.
Luśka była perfidnym potworem, który uwielbiał żywić się poczuciem winy innych. Uwielbiała móc wylewać całe swoje żale, a potem liczyć na to, że ktoś pogłaszcze ją po główce i powie, że wszystko będzie dobrze. W tym wypadku znaczyło to tyle, co „tak, jak ona sobie życzy”.
Luśka uwielbiała grać ofiarę, nad którą pastwią się wszyscy, którą wszyscy ranią, z którą nikt się nie liczy i na której nikomu nie zależy. Uwielbiała udawać, że decyzja bliskiej osoby sprawia jej wewnętrzny ból, a w rzeczywistości Lu po prostu bała się wszelkich zmian.
Alien to znała, Alien o tym wiedziała.
Alien stała teraz na moście z papierosem w dłoni i przeklinała w myślach swoją najlepszą przyjaciółkę, bo znowu udało jej się doprowadzić ją do stanu psychicznej pustki.
Po prostu pustki.
- Chcesz to wszystko zostawić? – pytała ją Luśka – chcesz na dobre pożegnać się z możliwościami, jakie daje ci Warszawa? 
- A co ona mi daje? – broniła się Martyna – Gówno warte jest wszystko to, co to miasto sobą prezentuje.
- Zostawisz mnie? Zniszczysz naszą prawdziwą przyjaźń, która zdarza się tak rzadko, że się o niej, cholera, bajki wymyśla? A co jeśli sobie bez ciebie nie poradzę? Wiesz, że ja potrzebuję wsparcia, zrozumienia, ciebie, Alien, bo nikt inny nie zna mnie tak dobrze, jak poznałaś mnie przez te lata ty. Wybaczyłaś mi tak wiele, zawsze. Kurde, ja wybaczyłam ci jego…
Cała jej późniejsza wypowiedź ciągnęła się w podobnym, melodramatycznym tonie. Luśka była mistrzynią tanich oper mydlanych i melodramatów klasycznych. Kurwa, dziwna, głupiutka kobiecina, udająca pępek świata. Wszystko to była jej wina. Wszystkie te pieprzone łzy.
Alien długo jeszcze próbowała się okłamywać. Skończyły się jej wszystkie papierosy, słońce już prawie zaszło, a ona dopiero wtedy wywnioskowała, że łzy, które powoli spływają po jej policzkach, są tak naprawdę łzami tęsknoty za miastem, za życiem, za egzystencją, której jeszcze nie zmieniła, ale którą niechybnie chciała zakończyć. Bez sensu, wszystko.
Czy naprawdę tak bardzo zależało jej na nowym starcie? Czy naprawdę tak bardzo zależało jej na byciu innym człowiekiem? Czy naprawdę jedyne, czego chciała, to wynieść się raz na zawsze ze wspomnień, nękających ją od dobrych kilku lat? Czy naprawdę chciała je trwale wymazać? Czy naprawdę by do nich nie wróciła…?
Alien starła łzy z policzka i zapięła kurtkę pod samą szyję. Nic jej nie da takie głupie rozmyślanie. Myślenie zawsze prowadzi do ponurych wniosków. Cholerna logika, pieprzony mózg. Dlaczego nie mogła urodzić się warzywem?

Do niektórych ludzi trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Czasem w dobrą patelnię.
Całe zło świata kumulowało się spokojnie w mieszkaniu numer 216, gdzie Wojtek Szczęsny z całych sił próbował wytłumaczyć Robertowi, dlaczego nie ma szans, żeby jego dziewczyna przenocowała właśnie tutaj.
Powody były ku temu trzy:
1.      Wojtek nawet nie znał tej niewiasty.
2.      Wojtek nie chciał poznać tej niewiasty.
3.      Wojtek nie rozumiał, dlaczego owa niewiasta nie może przenocować u Roberta.
- Powtarzam ci po raz ósmy, mój drogi gruboskórny przyjacielu, że moi rodzice wpadają dzisiaj na kolację – Lewandowski zerknął na zegarek – Dosłownie, wpadają. Dziesięć minut temu dzwonili, że będą. Zrozum, nie mogę pokazać im Swietlany!
- Niby dlaczego nie? Przecież to taka wspaniała kobieta! – skwitował cierpko Wojtek.
Rzeczywiście, Swietlana bezsprzecznie była urocza, śliczna i zgrabna, szkoda tylko, że wcale nie była inteligentna. Robert znalazł ją w klubie, przywłaszczył sobie, a teraz odkrył, że będzie mu zawadzać, kiedy usiądzie przy kominku z rodziną i poopowiada im o swoich niemieckich przygodach.
- Ona nie ma swojego mieszkania?
- Nie ma. Jest z Ukrainy.
- To oddaj ją Kubie Wojewódzkiemu.
- Hej, hej, stary – Robert zmarszczył brwi – Nie zaczynaj. Potraktuj to jako przyjacielską przysługę, odwdzięczę ci się…
Wojtek westchnął ciężko i nagle poczuł się słaby. Cała złość opuściła jego zatruty organizm, a jej miejsce zajęło zwykłe wyczerpanie. Nie tak miało być. Wrócił do Polski, żeby odpoczywać, żeby zregenerować siły po sezonie, żeby wreszcie się wyspać, żeby naładować baterie. I co?! Cała Polska miała to gdzieś.
Chłopak oparł się plecami o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze raz odetchnął głęboko, a potem spojrzał zza palców na wielkie, błagalne oczy Bercika i całą tę jego „resztę” wysportowanego ciała.
- Słuchaj, wredna paskudzino – zaczął grzecznie i taktownie – Tutaj nie chodzi o to, że ja nie chcę przenocować Swietlany, bo jestem skończonym dupkiem i za nic mam naszą przyjaźń, ale ja nie mam dzisiaj siły na niańczenie jakiejś tam Rosjanki, bo ty się martwisz swoimi starymi…
- Ukrainki – sprostował Lewy, przerywając.
- Ten sam blok – uciął krótko Wojtek i wrócił do swoich głębokich przemyśleń: - Wiesz, ile starych znajomych mnie dzisiaj odwiedziło? Dwóch. Właściwie to dwoje. Właściwie to już nie wiem, jak mam tą „dwójkę” odmienić, żeby pasowała do rodzaju żeńskiego.
- Angielski zawirował ci językiem?
- Głupi żart, z wiekiem stajesz się coraz mniej śmieszny.
- Ty stajesz się za tępy na docenienie mojej błyskotliwości.
Ach, ta męska przyjaźń.
- Pochwal się. Alien była? – Robert wyszczerzył się głupkowato, wymownie poruszając brwiami.
- Była. Walnęła mnie w brzuch i zwiała…
- Co? – Lewandowski cudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- …a potem wpadła tutaj Luśka – kontynuował Szczęsny – i mnie spoliczkowała. Mocno. Przez dobre piętnaście minut patrzyłem w lustrze, jak znika ślad.

Maybe I don’t cry but it hurts.
Maybe I won’t say but I feel.
Maybe I don’t show but I care.
Dwadzieścia minut zajęło Robertowi uspokojenie się. Wojtek nie widział zupełnie nic śmiesznego w swoim bólu, ale najwyraźniej jego przyjaciel miał całkiem odmienne poczucie humoru. Bardzo odmienne. Specyficzne. Bydlak. Śmiał się z jego bólu.
- Najświętsza panienko – Bercik trzymał się za brzuch i chybotał niepewnie na kuchennym krześle – Ile ja bym dał, żeby to zobaczyć.
- Śmieszne jak złoty pięćdziesiąt – burknął Szczęsny, stojąc przy oknie i patrząc w przestrzeń.
- Obie cię znokautowały. Dziecino, ile ty masz lat? Dziesięć? Dwie babki dały ci radę? A gdzie twój refleks?
Wojtek przez chwilę zaciskał mocno wargi, a potem wreszcie wyrzucił z siebie to, co ciążyło mu na sercu:
- Całowaliśmy się.
Lewandowski zamilkł. Krzesło z hukiem uderzyło o kuchenną podłogę. Oczy zamieniły się w dwa spodki i patrzyły nieprzytomnie na przyjaciela. Usta zaczerpnęły powietrza. Dłonie zacisnęły się w pięści na stole. Czas zamarł.
A kiedy na powrót ruszył, Robertowi wyrwało się:
- Cholera jasna, Wojtek! Tylko nie znowu!
Szczęsny parsknął ponurym śmiechem. Oparł dłonie na blacie i pochylił się, próbując złapać równowagę. Nie czuł już właściwie nic. Zaraz po wyjściu Alien był zagubiony, potem przyszła Luśka i poczuł się jak ostatnia szuja, gdy tylko zobaczył ją w progu. Zdesperowany, patrzył przez dobre kilkanaście minut na odcisk jej dłoni na swojej twarzy. Czuł ból, ale psychiczny. Czuł się jak dupek. Skurwiel. Ostatni drań. Najobrzydliwszy z mężczyzn. Chciał zniknąć, nie istnieć, wrócić na Wyspy i udawać, że problemów nie ma. Ale to by ich nie rozwiązało – już się o tym przekonał. Teraz był wyczerpany, po prostu. Szczególnie, że kontuzja w łydce jakoś nad wyraz intensywnie dawała o sobie znać w ciągu ostatnich godzin.
- Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie – poprosił poważnie Robert.
- Nie wyjdę za ciebie.
Lewandowski przez chwilę nawet nie mrugał.
- Kurwa, Wojtek i kto tutaj rzuca kiepskie żarty?! – uderzył się otwartą dłonią w czoło – Z którą się całowałeś, burżuju?
Wojtek posłał mu przez ramię zdziwione spojrzenie.
- No z Alien, a co?
Bercik odetchnął z ulgą, wygodnie się opierając.
- To pół biedy. Z nią jakoś to załatwimy.
- O co ci…?
Nie dokończył, bo przerwał mu dzwonek do drzwi.

I don’t know why I am the way I am
Błąd. Błąd. Błąd.
Droga Alien, jesteś maniaczką autodestrukcji.
Niepoprawną wariatką, totalną szajbuską, idiotką z zaburzeniami normalnego funkcjonowania mózgowia. I nie myślisz przyczynowo – skutkowo, mistrzu.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z konsekwencji tego, co się zaraz wydarzy?
Otwierał drzwi niepewnie, a gdy tylko zobaczył za nimi jej sylwetkę, pobladł.
- M-Martyna? – wydukał niepewnie, cienkim głosikiem, przerażony.
- Nie mam na to czasu – poinformowała go, wchodząc do środka. Zatrzasnęła za nim drzwi i rzuciła mu się na szyję, nie zważając na to, jak zareaguje. Zmiażdżyła jego usta swoimi, oplotła jego ciało ramionami, przylgnęła do niego mocno i pozwoliła swojemu umysłowi nie myśleć, a działać.
Instynktownie złapał ją, przytrzymał przy sobie i oddał pocałunek. Był czysto zszokowany – nie myślał logicznie – prędzej spodziewałby się wizyty kosmitów albo Eskimosów. Albo kiboli Legii Warszawa.  
- Zaczekaj, zaczekaj – wyszeptał pospiesznie, gdy tylko udało mu się ją od siebie oderwać – Nie możemy…
- Zamknij się – warknęła, dłońmi sięgając zapięcia jego paska – Miałeś rację, musimy iść do łóżka.

If karma doesn’t hit you,
I fucking will
Ponownie odcięła mu dostęp powietrza, przyciągając go do siebie. Co z tego, że była sporo niższą, bardziej wątła i zdecydowanie słabsza? Co z tego, że ostatnim razem go uderzyła, że zostawiła go samego w swoim zagubieniu, że miała go dość, że przeklinała każdy dzień spędzony z nim? Przecież smakowała czystym pragnieniem, tęsknotą i desperacją. Była skłonna oddać mu się w korytarzu, tutaj, gdzie przyciskała go teraz do ściany. Była skłonna wznosić się w jego ramionach. Była skłonna wrócić z nim do momentów, kiedy było im razem tak bardzo dobrze. Kiedy wszystko było prostsze i żadne z nich nie musiało się martwić.
Ale Alien nie myślała trzeźwo, Wojtek wciąż był zagubiony, Robert siedział w kuchni, a Swietlana w salonie.
- Alien, Alien, nie, przestań – złapał ją za ramiona i odsunął od siebie.
Popatrzyła na niego tak intensywnym spojrzeniem, że zadrżały mu kolana. Patrząc mu w oczy, zaczęła rozpinać swoją kurtkę.
Szybko powstrzymał jej ręce.
- Czekaj, proszę – pokręcił głową, starając się uruchomić swoje szare komórki – co ty tutaj robisz?
- Przyszłam, żeby wyjaśnić nasze niedokończone sprawy – stwierdziła hardo, prostując się dumnie.
- W łóżku? – skrzywił się, nic już nie rozumiejąc.
- Od czegoś trzeba zacząć, nie? – wzruszyła ramionami.
- Ale… Ale…
- Wojtek?
Robert. Ten to ma dopiero wyczucie czasu.
- O, cześć, Martyna.
Robert. Ten to ma dopiero gadane.
- Skoro już tutaj jesteś, to może pogadamy w trójkę o tym, jak to trujecie sobie sobą życie, co?
Robert. Ten to jest, kurwa, mistrzem aluzji i delikatnych sugestii… 



Bercik, ty żartownisiu : O
dziwne te kobiety . takie zmienne . dobrze, że jestem Świetlikiem. O,O