sobota, 12 kwietnia 2014

0000000000000000000000009:

Wake up and live
Zamarli, wpatrując się w siebie szeroko otwartymi oczami. Dzwonek do drzwi jeszcze nieprzyjemnie drażnił ich uszy.
- Jeśli to Robert… - zaczął Wojtek, ale Alien szybko mu przerwała:
- Nie, to nie on – była pewna. Przecież zabroniła mu w ogóle się tutaj dzisiaj pokazywać – Może Luśka?
Spojrzał na nią spode łba.
- Czego mogłaby tu szukać?
- Mnie. Albo ciebie.
Dzwonek odezwał się ponownie, ale tym razem towarzyszyło mu także pukanie do drzwi. Wyglądało na to, że tajemniczy gość był bardzo zdeterminowany.
- Okej, ty otwierasz.
- Głupku – sarknęła – to jest twoje mieszkanie. Ja co najwyżej mogę się ukryć w szafie.
Skrzywił się.
- Nie możesz. Mam tam bałagan.
Przewróciła oczami, podeszła do niego i prawie wyrzuciła z sypialni, w międzyczasie ciskając w niego koszulką.
- Spławię go – zapewnił, mrugając do niej przez ramię – Daj mi sekundkę.
Stanęła w drzwiach, wyglądając dyskretnie na korytarz, gdzie on zatrzymał się i mrucząc „już, już”, włożył przez głowę koszulkę. Westchnął jeszcze głęboko, po czym otworzył.
- Wojtuś! – ucieszył się ktoś, świat zadrżał, Alien jęknęła i wycofała się do pokoju.
Chaos ponownie pojawił się w ich życiu.

Do you even realize how amazing you are to me?
Robert niewątpliwie zmuszony był poświęcić bardzo dużo czasu na wykoncypowanie tak genialnego pomysłu. W swoim własnym odczuciu był pewny, że należy mu się za niego jakaś porządna, znacząca i wartościowa nagroda. Niestety, Złotej Piłki za misterne plany życiowe nie przyznają. Przykro mi, Robi.
Kobiety, ach, kobiety – płeć niby taka piękna, ale za to jaka uparta.
- Luśka! Luśka… - jęknął – Luśka, pamiętasz ty jeszcze, jak kiedyś zbieraliśmy razem stokrotki?
- Nie zbieraliśmy – zmroziła go wzrokiem – Ty zbierałeś. Ja krzyczałam, że masz przestać zachowywać się jak zniewieściały himalaista na terenach nizinnych. Poza tym, to było dobre dziesięć lat temu.
- Wtedy wszystko było prostsze… - rozmarzył się.
- A ty byłeś mądrzejszy.
- Wyjdziesz za mnie?
Uderzyła głową w stół. Dłonie położyła sobie na karku i delikatnie zaczęła rozmasowywać obolałe mięśnie.
- Nie – stanowczo poinformowała blat, opuszkami palców ugniatając skórę. Nawet nie zorientowała się, kiedy cicho podniósł się z miejsca i znalazł tuż za nią. Dopiero w momencie, gdy jego ciepłe dłonie dotknęły nagiej skóry jej szyi, wzdrygnęła się, gwałtownie podnosząc głowę.
- Co ty robisz? – pisnęła, gdy delikatnie zaczął masować jej kark – Przestań się wygłupiać.
- Nie wygłupiam. Ja tylko chcę pomóc.
Nie oponowała, bo pod jego fachowym dotykiem rzeczywiście zaczęła się odprężać, a ból powoli ustępować. Przymknęła powieki i odczekała, aż pulsowanie w skroniach ustanie.
- Może mogłabym jeszcze raz rozważyć twoją propozycję… - przyznała cicho.
- Wy…
- Nie – przerwała szybko – Nie wyjdę za ciebie. Ale może mogłabym ci towarzyszyć na…
- Naprawdę?
- Nie wiem. Powiedziałam, że pomyślę. Potrzebuję trochę czasu. Nie kwiatów i twoich zapewnień, że będzie fajnie.

Och, baby, baby
It’s wild world
- Mama? – niemal jęknął, robiąc zamaszyste dwa kroki w głąb mieszkania.
Niziutka, starsza, ale wciąż żywiołowa kobietka o szczupłym i wiotkim jeszcze ciele małej dziewczynki, roześmianych oczach, rumianych policzkach i krótko ściętych włosach w kolorze piasku z siwymi pasemkami rozłożyła ręce i rzuciła się na swoją kochaną młodszą pociechę. Ubrana była w czarny płaszcz, sięgający jej do kolan, szczelnie chroniący przed chłodem. Wzrostu dodawały jej obcasy.
- Co… wy tu robicie? – zapytał przerażony chłopak, instynktownie odwzajemniając entuzjastyczny uścisk matki.
Towarzyszył jej wysoki mężczyzna o budowie porządnego mięśniaka, niestety – nie do końca wypracowanej na siłowni, ale wciąż na tyle przyzwoitej, że ujmowała mu lat. Włosów jeszcze nie stracił, przynajmniej nie wszystkie. Musiał się jednak pogodzić z ich błyszcząco siwym kolorem, ewentualnymi przebłyskami czerni. Ubrany był w dżinsy i brązowy płaszcz, spod którego wydostawał się kołnierzyk czerwono-czarnej koszuli.
Kim był? Tatusiem Alien…

I am constantly torn between killing myself
and killing everyone around me.
Marzenia się ma, a w cuda się wierzy. Gdyby jednak miało się cuda, a w marzenia się wierzyło, w dodatku jeszcze sny stawałyby się prawdą, życie byłoby piękniejsze, łatwiejsze i stwarzałoby mniej potencjalnych okazji do stania się seryjnym mordercą z planem zgładzenia jednej trzeciej ludzkości tylko za to, że okazali się być jedni na milion.
Z drugiej jednak strony, gdyby w sny się wierzyło, marzenia się śniły, a cuda marzyły, zapanowałby już kompletny chaos, więc może lepiej niech jest tak, jak jest.
Luśka miała już misternie ułożone swoje plany na życie. Najpoważniejszym z nich były studia. Jeśliby ich nie ukończyła, cała sieć powiązań i zależności nie miałaby sensu. Jej życie okazałoby się bezwartościowe, a staranne wykształcenie stałoby się kulą u nogi.
Odkąd tylko pamiętała, zawsze twardo stąpała po ziemi. Nie dla niej były marzenia o wielkich miłościach, chociaż bardzo chciała się zakochać. Według jej filozofii, miłość od pierwszego wejrzenia nie istniała. Może w bajkach, ale nie w prawdziwym życiu. Nad miłością się pracowało. Prawdziwe uczucie trzeba było pielęgnować, pozwolić mu rosnąć, potem kwitnąć, jak kwiatom. Później trzeba było tylko osłaniać je przed jesienną depresją i zimowym chłodem.
Owszem, czasem udało jej się wpaść w romantyczny nastrój, ale tylko na kilkanaście dni w roku – z wiadomych, kobiecych przyczyn.
Rzadko oddawała się marzeniom. Właściwie ich nie posiadała – miała cele, bardziej realistyczne, racjonalne, możliwe do spełnienia. Kiedy coś sobie postanowiła, zazwyczaj to osiągała. Gdy w trzeciej klasie szkoły podstawowej zajęła drugie miejsce w konkursie talentów, wyrzuciła skrzypce. Po co miała marnować czas na naukę gry, skoro nie mogła być najlepsza? Nie satysfakcjonowała jej pozycja wice, aspirowała na głównego szefa, chciała być panią samej siebie, móc rządzić, ale nie ze względu na samą chęć posiadania władzy, ale na prestiż i szacunek, jaki się z tym wiązał. Biedna, mała dziewczynka, najmłodsza spośród rodzeństwa, właściwie nigdy nie otrzymywała tyle uwagi, ile było jej potrzebne, by mogła czuć się dobrze ze sobą i swoim jestestwem. Możliwe, że przez tę maleńką skazę na psychice zdeterminowana była teraz, by pokazać światu, jak dobra w rzeczywistości jest. Ciężka praca, nie talent. Cele, nie marzenia. Rozum, nie serce.
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał głos z jej telefonu.
- Nie.
W jej świecie nie ma miejsca dla wariatów.

We’re all a little insane
- Dlaczego jeszcze nas nie odwiedziłeś, Tuś? – kręciła głową mama – Przecież już tyle czasu jesteś w Polsce…
- Co? – Wojtek był trochę nieobecny. Stał, wpatrzony w wariujący czajnik i błagał, by Alien nie wpadł do głowy jakiś głupi pomysł – Ach, tak. Przepraszam. Wybierałem się do was. Jutro – skłamał, starając się skupić myśli. Sparzył się, wlewając wodę do filiżanek, co trochę go otrzeźwiło – Nie mogliście się doczekać i odwiedziliście mnie? – starał się, aby nie brzmiało to jak wyrzut. Nie byłe pewien, czy się mu udało.
Dzisiejszej nocy nie było gwiazd. Sam księżyc także postanowił nie zaszczycać Warszawiaków swoją obecnością. Ciekawe, czy czuł się urażony ze względu na ich idealną obojętność, czy może po prostu miał zły dzień i wolał nie pokazywać się światu.
Martyna już wcześniej wyłączyła światło w sypialni i zmuszona była włączyć w swoim organizmie tryb nocny. Ubrana w dżinsy, przykryta jedną z koszulek Wojtka leżała na łóżku i patrzyła w sufit, starając się wyłapać cokolwiek z rozmowy, niemrawo prowadzonej w kuchni. 
Miała nadzieję, że Szczęsnemu nie wpadnie do głowy jakiś głupi pomysł.

Sometimes I think we were born in wrong generation
- Sprowadza was coś konkretnego? – zajął miejsce po drugiej stronie stołu, stawiając przed rodzicami dwie filiżanki z gorącą, czarną herbatą. Spojrzeli na siebie, wymieniając tysiące myśli. Po chwili kobieta opuściła wzrok i przygryzła wargę, jednak na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech. Złapała filiżankę w obie dłonie, podniosła roześmiane oczy na Wojtka i posłała mu długie, pełne miłości spojrzenie. Tak bardzo intensywne, że zmiękły mu kolana, a żołądek zacisnął się w supeł.
- Wojtuś… Kontaktowałeś się może z Martynką?
Miał wrażenie, że cała krew z twarzy, mózgu, nawet z serca, nagle wyparowała, pozostawiając żyły całkowicie puste, a całe ciało niezdolne do jakiejkolwiek reakcji. Przełknął ślinę.
- Nie.
Oj, nieładnie.
Mama odchrząknęła. Tata niespokojnie poruszył się na krześle. Wojtek zaczął nerwowo bawić się telefonem w kieszeni spodni.
- Chcieliśmy porozmawiać z tobą… Właściwie to z wami, jeszcze zanim Martyna pojedzie do Niemiec, więc… - dalszej części wypowiedzi już nie usłyszał.
- Martyna pojedzie do Niemiec? – powtórzył po chwili, czując, jak jego mózg zaczyna wariować. Ale to był chyba dobry znak. Przynajmniej powróciła już do niego krew i ponownie zaczęła napędzać ciało, niczym porządne paliwo.
Nikt jednak nie zdążył mu odpowiedzieć, bo nagle z głębi mieszkania rozległ się głośny dźwięk jakiejś rockowej piosenki.
- Przepraszam na chwilę… - Szczęsny podniósł się z krzesła, a Alien zerwała się z łóżka w poszukiwaniu swojego telefonu. Musiał jej wypaść, kiedy ona i Wojtek… hmm… Tak. Jak najciszej starała się posuwać w stronę dochodzącego dźwięku, po części się jej udało – tylko trzykrotnie potknęła się o meble i jakieś podłogowe zawieruchy. Wreszcie odnalazła źródło dźwięku, wibrujące nerwowo pod jedną z koszulek. Nie chciała być niemiła, ale skoro Wojtek zaprosił ją do sypialni, mógł przynajmniej posprzątać.
Spojrzała na wyświetlacz i cicho zaczęła złorzeczyć swojej przyjaciółce.
- Nie mogę teraz rozmawiać – wyszeptała, odbierając, nim Luśka zdążyła cokolwiek powiedzieć – Ukrywam się. Oddzwonię do ciebie, jak tylko będę mogła.
- Ale, Alien, co się…
Nie dane jej było dokończyć, bo w tym momencie czerwona słuchawka została naciśnięta, a drzwi do sypialni uchyliły się tylko po to, by po chwili móc się zatrzasnąć.
Wojtek w dwóch krokach znalazł się przy niej, popatrzył z góry, po czym przycisnął wargi do jej warg, co na sekundę odebrało jej możliwość normalnego  myślenia. Równie szybko się od niej oderwał, złapał ją mocno za ramię:
- Nigdzie nie pojedziesz – zarządził i wyszedł.
Kurczę, co za dzień…  


krótko, ale spoko <3