wtorek, 10 czerwca 2014

0000000000000000000000012:

Alive
or just breathing?
Pożegnania zawsze są ciężkie, szczególnie wtedy, gdy żegnać musimy coś albo kogoś, co było nam bliskie.
Tak naprawdę nigdy nie będziemy gotowi na to, aby opuścić coś, co jest nam znane, kochane. Nic nie może przygotować nas na koniec, tak samo jak nic nie może temu zapobiec. Jesteśmy tylko niewielkimi istotami, bawiącymi się w życie na ogromnej planszy, gdzie gra w ostatecznym rozrachunku toczy się właściwie o nic. To tylko zabawa. Wszystko jest tylko złudzeniem. Nic nie jest prawdziwe.
Luśka próbowała być dzielna, próbowała nie udawać, że jeszcze jej zależy. Dzierżyła w dłoni walizkę, idąc ramię w ramię z Robertem zupełnie nieznaną sobie trasą berlińskiego lotniska. Ubrana była na czarno, był to ostatnio jedyny kolor, który pomagał jej utrzymać stabilizację psychiczną. Wszystko, na czym jej zależało, wszystko, co zawsze tak skrupulatnie planowała, rozpadło się, rozsypało, runęło zamaszyście na glebę, tak samo jak tego pamiętnego, ponurego dnia motor uderzył o wilgotny asfalt.
Jęknęła cicho, nie panując nad sobą. Uparcie patrzyła pod nogi, nie chcąc nikomu pokazywać swojej twarzy. Robert złapał ją za dłoń, ale odtrąciła ją lekko, bojąc się, że mocniejszy uścisk mógłby całkowicie ją złamać. Nie potrzebowała teraz niczyjego wsparcia. Potrzebowała boskiego cudu.
Odkładała ten wyjazd, ile tylko mogła, ale teraz… tutaj… Było za późno na strach. Kiedyś w końcu musiała zmierzyć się z przeszłością. Niezależnie od tego, jak bardzo chciała kiedyś od niej uciec, zapomnieć.   
LIFE
is a killer
- Jak długo to jeszcze potrwa?
Zawsze o to pytał. Zawsze. Od trzech tygodni.
- Ile czasu? Mamo?
Nigdy nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Lekarze sami nie byli pewni.
- Coś się zmieniło?
Milczenie – przekleństwo.
- Mamo? – prawie szlochał do słuchawki. Gdzie się podziała jego siła, nadzieja?
- Nic nie wiem – powiedziała szybko. Jej głos wyprany był z emocji, pozbawiony jakiegokolwiek ludzkiego odczucia – Nic się nie dzieje. Nic się nie zmienia. Jest… spokój.
Przymknął powieki, westchnął ciężko. Nienawidził lekarzy.
- Przylatuję pojutrze – powiedział nagle – Może uda mi się znaleźć kogoś…
- Wojtuś – przerwała mu delikatnie – Nie ma sensu, żebyś przyjeżdżał. Brak wiadomości to dobra wiadomość, pamiętasz? Ona jest w śpiączce, a ty musisz trenować i…
- Przyjadę – upierałeś się. Twój głos był szorstki, ostry.

When two hearts are meant for each other,
no distance is too far, no time is too long,
and no other love can break them apart.
Wieczorem dzwonił ojciec.
- Jakieś wieści?
- Rozmawiałeś z matką – stwierdził, a Wojtek mógł tylko sobie wyobrazić, jak wzrusza ramionami – Nic.
- Nic jest ostatnio najmniej lubianym przeze mnie słowem.
- Lepsze nic niż coś złego.
- Wolałbym już coś złego, przynajmniej wiedziałbym, że coś się dzieje…
- Nie mów tak, jasne? Cisza jest dobra – upierał się tata – Nie mam zamiaru stracić mojej małej dziewczynki.
- Nie to chciałem…
- Wiem – westchnął ciężko, zakaszlał - Wszyscy jesteśmy rozdrażnieni.
- Będę tam pojutrze.
- Możesz…
- Muszę.
- Rozumiem.
- Nie mogę zostać długo. Jedynie dwa, trzy dni.
- To i tak nie ma znaczenia.

Silence is the most powerful scream
Tam, gdzie przebywała, było cicho.
Bezkresna przestrzeń niezmącona była żadną ludzką istotą, żadnym dodatkowym bodźcem. Tylko światło zdawało się emanować zewsząd, w efekcie czego nie wiedziała, w którą stronę powinna pójść.
Czuła się dziwnie szczęśliwa i spokojna. Nie odczuwała strachu, chociaż była sama - w pustej, obcej nicości.
- Gdzie jestem? – pytała, ale nie słyszała swojego głosu; rozpływał się w powietrzu.
Spojrzała na swoje dłonie, ale nie mogła ich dostrzec.
Desperacko próbowała usłyszeć jakiś dźwięk, ale nie doczekała się niczego.
Tylko jasność i cisza.

Bo przyjacielem trzeba być, a nie go udawać.
Amen.
Luśka miała ochotę położyć się na tej ogromnej, puszystej kanapie z robertowego salonu zaraz po wejściu do jego mieszkania. Chciała znaleźć wygodną pozycję, schować się pod kocem i poudawać, że nie ma problemów.
- Jak się czujesz?
- Nie rozumiem, dlaczego zgodziłam się tutaj przyjechać – przyznała, pomijając fakt, że jej głowa pulsowała boleśnie od dobrych kilku godzin. Gdzie się podziały jej przeciwbólowe tabletki?
- Ja też nie – przyznał, chowając dłonie do kieszeni – Sam bym się nie zgodził.
- Przecież to ty mnie do tego namawiałeś! – spojrzała na niego jak na wariata, przypominając sobie ile razy powiedziała mu „nie”.
- Bo ona na mnie naciskała.
- Nienawidzę was obojga – splunęłaby, gdyby była mężczyzną i przebywaliby na zewnątrz – Gorąco was nienawidzę.
- Nieprawda – pokręcił głową z uśmiechem – Mnie lubisz. A Doroty się boisz.
Spojrzała na niego spode łba.
- Nienawidzę – powtórzyła uparcie.

Bądź silna.
Wytycz granice, nie ufaj ludziom, bo i tak cię wykorzystają.
Nie płacz.
Płacz czyni cię bezbronną i nieodporną na ciosy. Tracisz wyrazistość.
Nie okazuj złości.
Przez złość przemawia bezsilność. 
Obudziła się pięć godzin później, kiedy cały Berlin już spał. Zerknęła na czerwone znaczki na cyfrowym wyświetlaczu w drugim kącie pokoju. Było przed pierwszą w nocy. Pozbierała się z kanapy, próbując sobie przypomnieć, jak właściwie się na niej znalazła. Pamiętała tylko rozmowę z Robertem. Pamiętała, że piła herbatę. Potem już spała.
Dała trochę czasu swoim oczom, by przyzwyczaiły się do ciemności. Jedynym źródłem światła był właśnie mały, elektroniczny zegar i neony zza okien. Byli na trzydziestym piętrze, ich blask nie dochodził już tutaj tak intensywnie.
To nie było mieszkanie Roberta, tylko je tutaj wynajmował - okazjonalnie, kiedy musiał załatwić coś w wielkim mieście. W porównaniu do Berlina Warszawa wydawała się być śmiesznie niewielka.
Bercik normalnie mieszkał gdzieś tam przy swoim klubie, ileśtam kilometrów stąd. Nie słuchała go za dobrze, gdy tutaj lecieli. Zastanawiała się, co powinna powiedzieć swojej siostrze, gdy tylko ją spotka.
Dorota wyniosła się z Polski, gdy tylko złapała ku temu okazję – po swoich osiemnastych urodzinach odebrała dowód osobisty i prawo jazdy. Któregoś wieczoru spakowała wszystkie swoje rzeczy i zostawiła na kuchennym stole kartkę: nie martwcie się o mnie, nie wrócę, kocham was, D.
Oczywiście, że się martwili. Osiemnastolatka rzuciła szkołę i ruszyła w świat – dobrze, że przynajmniej zdała maturę. Inaczej byłaby skończona.
Jednak rodzice postanowili nie informować policji o wybryku swojej córki. Po pierwsze dlatego, że szanowanemu w mieście prawnikowi i jego wiecznie eleganckiej żonie nie przysporzyłoby to sympatii i już tym bardziej nie wzbudziłoby podziwu. Zabawne, ile można poświęcić, jeśli chodzi o prestiż, o zachowanie pozorów i o dobre imię. Ładniej przecież brzmi, gdy powtarza się wścibskim sąsiadom:
- Nasza córka studiuje teraz za granicą.
niż:
- Dorota uciekła, bo nie mogła z nami wytrzymać.
Tylko dlaczego musiała znaleźć się akurat tutaj? I dlaczego musiała trafić właśnie na Roberta?
Luśka wyprostowała się sztywno, podnosząc się szybko do pozycji siedzącej. Zakręciło jej się w głowie, ale postanowiła to zignorować.
Boże, zapomniała o najważniejszym. Nie zapytała go, czy on… Jezu, a co, jeśli tak? Co jeśli on i Dorota…
Nie, nie, Luśka, uspokój się. Przecież to są dorośli ludzie. Poza tym, dlaczego miałoby cię to martwić? Martyna nazwałaby cię idiotką.
Zabolało. Zakuło gdzieś głęboko w sercu. Westchnęła ciężko i wróciła do rzeczywistości. Dostrzegła na stoliczku filiżankę, pełną w połowie czarnej herbaty. Wypiła wszystko duszkiem, kląć w duchu, bo zapomniała posłodzić. Gorzka, zimna herbata. Jak jej samopoczucie.

Pieniądze niby szczęścia nie dają,
ale lepiej płakać w mercedesie niż w autobusie.
O ósmej zero trzy Robert wrócił do mieszkania z porannej przebieżki. Zostawił buty na środku korytarza, zdjął przepoconą koszulkę i, mnąc ją w dłoni, ruszył do kuchni, gdzie za stołem siedziała Luśka.
- Dzień d… co ty robisz?
Dziewczyna oderwała się od niezwykle zajmującej czynności, jaką było obserwowanie przemieszczania się cząstek owoców w szklance soku pomarańczowego, który znalazła w lodówce. Podniosła na niego spojrzenie i bez skrępowania zawiesiła je na jego nagiej klatce piersiowej.
- Mógłbyś się ubierać, kiedy masz zamiar mnie witać? – spytała chłodno, powracając do przerwanej czynności.
- Przeszkadzają ci moje mięśnie?
- Jestem kobietą. Lubię mężczyzn. Dawno z żadnym nie byłam i to nie bez powodu. Ty niepotrzebnie mnie rozpraszasz.
- Zły dzień?
- Stulecie.
- Czyli masz okres.
Prawie udławiła się własną śliną.
- Berciku – zaćwierkała słodko – Zdaję sobie sprawę, że znasz się niesamowicie dobrze na trudnej i skomplikowanej sztuce zrozumienia kobiety, ale, uwierz mi na słowo, znam to z autopsji, nie każdy kobiecy zły humor związany jest z jej cyklem menstruacyjnym. Czasem, a raczej w większości przypadków, chodzi po prostu o to, że faceci to skończone świnie i idioci.
- Dziękuję. Chcesz zajeść chandrę czekoladą czy ubierzesz się w coś wyjściowego i pójdziemy na zakupy?
- Zakupy? – zapytała blat stołu, spoglądając na swoje mętne w nim odbicie – Po co?
Westchnął, otwierając lodówkę. Wyjął z niej butelkę wody i zamknął drzwiczki biodrem, podchodząc do kuchenki, na której Luśka zostawiła dla niego połowę jajecznicy.
- Zabrałem cię do Niemiec i nie zabrałem Swietlany…
- Kim jest Swietlana? – przerwała natychmiast.
- Nie ważne. W każdym razie, chciałem zabrać jakąś ładną towarzyszkę, żeby poszła ze mną na tę sportową galę…
- Wiem o tym – prychnęła - przecież już mi mówiłeś…
- Myślałem, że nie słuchałaś – uciął krótko – W każdym bądź razie chciałbym ci teraz kupić ładną sukienkę na…
- Mam swoje ubrania.
Spojrzał na nią z politowaniem przez ramię.
- Błagam, tylko mi nie mów, że przywiozłaś sukienkę ze studniówki – jęknął.
- Wcale nie! – oburzyła się – A poza tym, co ci się w niej nie podoba? Granatowy aksamit był wtedy modny…
- Aksamit nigdy nie był modny. Luśka, proszę cię, to dla mnie ważne. Może dostanę nagrodę? Może poznam kogoś ważnego? Zrobią mi miliony zdjęć, wrzucą do gazet a ty, jako moja partnerka, nie chcesz wyglądać ładnie?
- Nie chcę po prostu przyjmować od ciebie żadnych prezentów. Poza tym, nie jesteś królem Niemiec, nie wzbudzasz takiego zainteresowania…
- To nie będzie prezent, ale transakcja. Jeśli będziesz ładnie ubrana, przyda się to bardziej mnie niż tobie.
Zmrużyła oczy.
- Nie traktuj mnie przedmiotowo…
- Nie traktuję – pokręcił głową – Mówię, jak jest. To, co? Chwilka na ogarnięcie się i idziemy?
- Dobra. Ale sukienka musi być czarna.
Odwrócił się, posyłając jej smutne spojrzenie.
- Długo będziesz jeszcze nosiła tę idiotyczną żałobę? – zapytał cicho – Przecież Martyna żyje…
- To nie jest idiotyczne – broniła się – I będę się tego trzymać, dopóki wszystko znowu nie będzie dobrze. Jak kiedyś.
- Luśka – zrobił kilka kroków, ale zatrzymał się na środku kuchni, gdy się wzdrygnęła – Nic już nigdy nie będzie jak kiedyś.



--------------- uwaga, będą ogłoszenia parafialne ( HERE ) .

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze :) Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutno...szkoda mi Luśki, bo w końcu Alien to jej przyjaciółka. Nigdy nie byłam w podobnej sytuacji i bardzo nie chciałabym być. Nie jestem też w stanie wczuć się w jej sytuację i w jej uczucia, robię to tylko na tyle ile potrafię. Ale i tak bardziej szkoda mi Wojtka, w końcu jego relacja z Martyną była...bardziej emocjonalna, intymna, mimo że oboje robili różne dziwne rzeczy, które jej towarzyszyły. Ale nie zmienia tego, że coś ich łączyło. I owe coś było dla nich ważne, zespajało ich serca i umysły, jakkolwiek by się przed tym wzbraniali.
    Mam nadzieję, że kolejne odcinki przyniosą poprawę. Że Martyna się obudzi, dojdzie do zdrowia i będzie szczęśliwa z Wojtkiem. Bardzo bym tego chciała.
    Zapraszam też do siebie na: suma-oddechow.blogspot.com Być może nie jest to nic odkrywczego, być może historia ta nie rożni się zbyt wiele od innych, które można znaleźć w internecie. Ale może Cię zaciekawi. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem przerażona obrotem spraw... Mam nadzieję, że na tym wypadku Martyny tragedie się skończą, a dalej będzie już tylko lepiej. Liczę, iż Alien się obudzi, wróci do zdrowia, a on przy niej będzie. Bo będzie prawda?
    Chciałabym by los w końcu był dla nich łaskawy i dał im choć kilka chwil takiego naprawdę wielkiego szczęścia. Zasługują na to obydwoje :)
    Uwielbiam to opowiadanie ( chyba się powtarzam ) ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalszy ciąg :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaglądam z nadzieją, że pojawi się nowy rozdział. Dodaj please ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Umyłam największe okno w domu, stwierdzam, że w nagrodę mogę wpaść na chwilkę do Wojtka na kawę i serniczek :)

    Ależ się smutno zrobiło. W Polsce, w Anglii, w Niemczech... Nie można się tak znęcać nad swoimi biednymi bohaterami. Wiem, że życie jest niesprawiedliwe, kopie w dupę i podstawia nogę zawsze w najmniej odpowiednim momencie, ale ile można znieść? Nie może być zawsze pod górkę, proszę im tam trochę słońca wpuścić, i to już! Z Wojtka na treningach to za wielkiego pożytku pewnie nie mają, Lucy gwiazdą gali też raczej nie zostanie z bladą twarzą, czerwonymi oczami i smętną miną. Martyna już dość przeszła, proszę jej dać spokój i szczęście, a Luśka niech się zajmie tam w Berlinie Bercikiem, bo przecież wiemy wszyscy, jak to się (prędzej czy później) skończy ;)

    Idę walczyć dalej z porządkami, zajrzę znowu. Trzeba sobie dawkować przyjemności :)

    OdpowiedzUsuń