Człowiek może i uczy się
na błędach,
ale jeśli kocha, wciąż popełnia ten sam
- ufa, chociaż tyle razy się zawiódł…
ale jeśli kocha, wciąż popełnia ten sam
- ufa, chociaż tyle razy się zawiódł…
Piętnasta – dłużej nie wytrzymali.
- Powinniśmy ich…
- Droga mamo, drogi tato. Nie możecie mieć dziecka, bo my chcemy
się ze sobą przespać – gorzkie słowa Alien zawisły w powietrzu jak ciężka,
gęsta mgła.
Zamknęli się na klucz w mieszkaniu Szczęsnego. Martyna od
usłyszenia rewelacji w domu rodziców nie odezwała się w ogóle. Jak to – oni poczynili
już ku temu kroki? Jak to – właściwie wszystko jest załatwione? Jak to – to
tylko kwestia czasu? Jak to – to są tylko formalności, głupiutkie dokumenty?
Jak to – już nawet spotykaliśmy się z naszą przyszłą córeczką?
Usiadła na kanapie, uprzednio zrzucając kurtkę i
pozostawiając ją na podłodze w korytarzu. Przez chwilę patrzyła tępo przed
siebie, a potem skrzywiła się i pokręciła głową. Miała wrażenie, że oto właśnie
w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin niewyobrażalny ciężar spadł na jej
barki i zaczął bezlitośnie przygniatać jej drobne i słabe, mimo wszystko, ciało.
- Ty. Robert. Luśka. Te cholerne Niemcy. A teraz nasi
rodzice – sporządziła listę zbrodniarzy i pokręciła głową – Kurwa –
skomentowała to inteligentnie, opadając na oparcie i przymykając oczy. W
nerwowym odruchu zaczęła pstrykać palcami, jakby odpalała zapalniczkę – Gdzie
są moje papierosy? – zapytała powietrze, ale wydawało się nie być dzisiaj zbyt
rozmowne. Podniosła się więc i stanęła niemal twarzą w twarz z Wojciechem.
- Zejdź mi z drogi – poprosiła z jakąś niespotykaną dotąd
rezygnacją, zupełnie bez zwykłego gniewu, zjadliwości, jakiegokolwiek uczucia –
Mam ochotę wypalić pół paczki.
- Właśnie dlatego to zły pomysł.
- Nie, to jest pomysł zajebiście idealny. Odsuń się.
Zamiast posłuchać, złapał ją za nadgarstki, uniósł i
zmusił, by położyła dłonie na jego ramionach. Odwróciła wzrok, koncentrując się
na nieciekawym odcieniu ścian, a jej oddech stał się płytki, byleby tylko nie
była w stanie wyczuć jego perfum. On natomiast położył wielkie łapska na jej biodrach
i ścisnął raz, krótko.
- O co ci właściwie chodzi?
Otworzyła szerzej oczy, zaskoczona i zamrugała
kilkakrotnie. Na chwilę zacisnęła usta, potem otworzyła i wydała z siebie cichy,
zwierzęcy dźwięk. Ostatecznie jednak zamknęła je i spojrzała na niego spode łba.
- No? – zachęcił ją – Rozumiem, że szaleństwo naszych
rodziców jest… - szukał odpowiedniego słowa – po prostu szaleństwem, ale chyba
nie mamy prawa odbierać im szczęścia…
Prychnęła, przerywając mu.
Zacisnął dłonie, znowu. Tym razem na dłużej.
- Powiesz mi? – nalegał.
- Wojtek, błagam cię – przewróciła oczami – To łatwa
łamigłówka. Przedszkolaki byłyby w stanie ją rozwiązać. Twoja mama i mój ojciec
są razem. Już samo to, że kombinujemy za ich plecami, łącząc się w… - obrzuciła
spojrzeniem ich zbliżone do siebie ciała - …to, wydaje się być niemoralne. Bawimy
się w te durne podchody odkąd skończyliśmy szesnaście lat. A teraz będziemy
mieć siostrzyczkę. Będziemy prawdziwą rodziną – powtórzyła słowa mamy – czy
tylko ja mam wrażenie, że w takim wypadku nasz związek staje się zupełnie
obdarty z moralności?
Być może to właśnie ten czas,
kiedy trzeba wybaczyć sobie błędy
i walczyć do utraty tchu?
kiedy trzeba wybaczyć sobie błędy
i walczyć do utraty tchu?
Luśka pakowała już drugą walizkę.
- Po co to robisz, głupia? – ganiła się co chwilę, biegając
po mieszkaniu – Masz jeszcze kilka dni, te rzeczy mogą ci być potrzebne tutaj,
teraz.
- Zły pomysł, zły pomysł, zły pomysł, zły pomysł – krzyczał
jej rozum, podczas gdy serce wołało: - Zawsze czegoś takiego pragnęłaś, takiego
impulsu, chciałaś, więc masz. Łap to, bierz, trzymaj się tego, dziecino!
Niemcy. Wydawały się być całkiem dobrym krajem jak na nowy
początek. Cóż z tego, że nie znała płynnie języka? Przecież będzie w stanie
dogadać się po angielsku. Poza tym, jeśli ostatecznie jej się nie spodoba,
będzie mogła wrócić po niedzielnym wieczorze. Nikt jej nie zmusza do przejęcia
Berlina, nikt. Nawet Robert.
Ale jeśli… jeśli… jeśli coś. Uratuje ją, miejmy nadzieję,
Marika.
Z logicznego punktu widzenia, cały ten plan nie miał dla
niej sensu – dlaczego akurat on wszystkiego się dowiedział? Dlaczego zaciąga ją
aż tam, za granicę? Dlaczego ona się zgadza? Co z tego wszystkiego ma,
sponsorując ten wyjazd? I gdzie tutaj jest sens?
Nawet sam Bercik tego nie wiedział.
Jego propozycja prezentowała się prosto – zabiera dziewczynę,
która od pewnego czasu, nie ukrywajmy już tego, się mu podoba, do Niemiec na
sportową galę, na którą oczywiście kupi jej odpowiednią sukienkę, a potem
dotrzyma jej towarzystwa, kiedy będzie odwiedzała swoich dziadków, ponieważ ona
też powinna mieć coś z tej wyprawy, tak uważał.
Okej, ma pieniądze, może sobie na to pozwolić. Chyba nie
powinniśmy go oceniać, skoro chce dla Luśki jak najlepiej…
Tylko kto to wytłumaczy Alien?
Problemy są nieuniknioną częścią życia,
więc gdy nadejdą,
trzymaj podniesioną wysoko głowę
i nie daj się pokonać.
więc gdy nadejdą,
trzymaj podniesioną wysoko głowę
i nie daj się pokonać.
Pozwoliła mu się przytulić, chociaż nawet nie liczyła, że
jakkolwiek jej to pomoże. Zszargana doszczętnie psychika nie potrzebowała
akurat teraz miłości, a świętego spokoju. Gdzie mogła pójść? Dokąd się udać? Z
kim porozmawiać? Najlepiej z ciszą.
Wysunęła się z objęć Wojtka, zbyła go krótkim „muszę iść”
i zbiegła na dół, nim zdążył znowu ją zatrzymać.
Jak mogłaby stać się silna? Jak? Co byłoby w stanie jej
pomóc?
Cholera jasna, dlaczego uparła się na mieszkanie ze
współlokatorką?! Mogła przecież głodować w jakiejś klitce – ciasnej, ale
własnej, prawda? Nie miałaby problemów z ukryciem się przed światem. Wystarczyłoby
tylko zasłonić okna i zamknąć drzwi na klucz…
Komórka zawibrowała w kieszeni jej dżinsów, gdy wsiadała
na motor.
…i wyłączyć telefon.
Nacisnęła czerwoną słuchawkę, nawet nie spoglądając na
wyświetlacz. Przez chwilę zapatrzyła się w dal, przygryzła wargę. Odetchnęła
głęboko i pokręciła głową. Stłumiła chęć zapalenia papierosa, desperacko
przeszukując kontakty. Odchrząknęła, naciskając zieloną słuchawkę. Odczekała trzy sygnały:
- Halo?
- Hej,
Swietlana, could you give me a favor?
Hearing
something that kills you inside
but having to act like you don’t care.
but having to act like you don’t care.
Zdążyła tylko pokrótce wyjaśnić biednej dziewczynie, dlaczego
musi ją na trochę wykorzystać, zostawiła swoją walizkę i już jej nie było.
Robert mieszkał na drugim końcu miasta w prestiżowej
dzielnicy, w apartamencie nieprzyzwoicie wielkim, tak jak Wojtek, i nieprzyzwoicie
drogim. Mógł sobie jednak na to, dupek, pozwolić.
Droga była śliska po ulewnych deszczach. Witamy w Polsce,
przedstawiamy polski klimat. Kiedy jeszcze przechodziła okres młodzieńczego
buntu – teraz przechodziła okres buntu związanego z niesprawiedliwością świata
i złem ludzkości – marzyła o tym, by któregoś dnia wyjechać do jakiegoś ciepłego
kraju i zbawiać tam świat. Chciała znaleźć się w miejscu, gdzie usychałaby z
pragnienia, przymierała głodem i zmarłaby na malarię. Ludzie mają różne
marzenia, Alien miała wyjątkowe, to prawda. Widziała jakiś niesamowicie
wyzwalający środek w wielkiej męce, bólu i cierpieniu. Jakby to mogło dać jej
prawdziwe szczęście. Dorastając, odkryła, że świat sam w sobie jest na wystarczająco
okrutny i dodatkowe cierpienia wcale nie będą jej potrzebne. Porzuciła wielkie
męczeńskie marzenia na rzecz trucia się papierosami, nieszczęśliwymi miłostkami
i szybkością maszyny.
Droga jej się dłużyła. Szczęście, że nie wybrała się przez
centrum, bo chyba wyzionęłaby ducha w tych korkach. Nerwowo zerkała na boki za
każdym razem, gdy mijał ją jakiś pojazd. Denerwowała się, że nie jest szybsza,
zręczniejsza. Musiała porozmawiać z Robertem i wolałaby mieć już to za sobą,
jak najszybciej. Plan był prosty, wpaść do jego mieszkania, uderzyć go
porządnie w twarz i może stłuc coś przy okazji, oczywiście przez przypadek.
Może jakąś nagrodę? Nie, to byłby cios poniżej pasa. Mimo wszystko umiała grać czysto
i z honorem.
Nie każdy to potrafił.
Los nigdy nie grał fer.
I nie liczył się z nikim…
Ludzie mówią, że bez miłości nie da się żyć…
Osobiście uważam, że ważniejszy jest tlen.
Tam było ciemno i cicho. I padał śnieg.
Ulica była brudna, jak zwykle w tym mieście. Cisza
nieprzyjemnie drażniła uszy. To nie było normalne.
Po drugiej stronie, tuż przy blokach, z placu zabaw
wynurzyła się mała dziewczynka ubrana w czarną sukienkę. Była boso, złote włosy
splecione miała w dwa warkocze. W dłoniach trzymała polne maki.
You said that you would
never hurt me
but you lied
again
but you lied
again
Było jej za ciepło.
Dookoła ogień trafił wszystko, tworząc szczelny,
symetryczny krąg dookoła jej ciała. Skóra żarzyła się ledwie, ale to
wystarczyło, by płomienie przedostawały się w głąb niej, wchodząc w krew i
rozprzestrzeniając zabójcze trucizny po całym organizmie.
Ktoś ją wołał. Wiedziała to, chociaż nie słyszała
niczyjego głosu.
Bolały ją plecy, głowa. Była spragniona. Miała ochotę
zakląć siarczyście, ale nie była w stanie rozchylić warg. Miała ochotę otworzyć
oczy, ale nie mogła podnieść ciężkich powiek. Miała ochotę wstać, ale nie czuła
nóg.
Nie czuła właściwie niczego.
Tylko ból.
I’m dead
inside
Minęło osiem godzin, odkąd wyszła.
Wojtek nerwowo przemierzał mieszkanie, trzymając w dłoni
żarzącego się papierosa, którego nie palił. Zostawiła go, wychodząc. Dostrzegł
go na kuchennym stole, kiedy wrócił od Luśki. I od Roberta. Przypalił końcówkę
zapałkami i przez kilka sekund patrzył po prostu, jak się spala, identyfikując
się z nim.
Nigdzie jej nie znalazł.
Dlaczego w ogóle pozwolił jej wyjść?
Dlaczego jej nie zatrzymał?
Dlaczego jej nie powiedział, że to wszystko bzdury, że wcale
nie ma racji, że nic go nie obchodzą decyzje rodziców, że nie ma się czym
przejmować, że przecież, kurwa, nie mają wspólnych genów i nic go nie obchodzi,
kurwa, co będzie sobie myślało społeczeństwo o ich wspólnym szczęściu?
Dlaczego nie zrobił niczego?
Zdjął przepoconą koszulkę, stanął w oknie i zapatrzył się
na płaczącą Warszawę, którą przed sekundą przeszukał prawie całą. Do kogo mogła
pójść? Gdzie mogła się schować? Jak daleko uciekła?
Odruchowo podniósł dłoń i zaciągnął się papierosem.
Płytko, tylko żeby podrapać gardło szkodliwą nikotyną. Żeby sobie zaszkodzić,
żeby pocierpieć. Żeby poczuć się jeszcze gorzej.
Drugą dłonią wygrzebał z kieszenie spodni telefon i
upewnił się, że nikt się z nim nie kontaktował. Spróbował jeszcze raz do niej
zadzwonić, ale nikt nie odpowiadał. Telefon pozostawał wyłączony.
- Co jest, Alien. Gdzie jesteś? – mówił do siebie, kręcąc
głową.
Zgasił niedopałek palcem i wyrzucił go przez okno.
- Gdzie się, do jasnej cholery, wybrałaś? – zapytał
przestrzeń za oknem, ale nikt nie był w stanie udzielić mu odpowiedzi. Deszcze
powoli ustępował, przejaśniało się – Osiem godzin, osiem godzin. Co można robić
tyle czasu, kurwa? – zatrzasnął okno, aż zadrżały szklanki ułożone rządkiem na
kuchennym blacie. Spojrzał na nie z nienawiścią. Zamartwianie się mu nie
służyło. Bolała go głowa od myślenia. Serce drżało. Żołądek zwijał się w supeł.
- Alien – szeptał - Martyna…
- Wojtek!
Szybko otworzył oczy, jednocześnie marszcząc czoło. Poczuł
nagły dreszcz, wzdrygnął się, a po sekundzie zobaczył swoją matkę, zapłakaną, w
drzwiach kuchni.
- Co się sta…?
- Wojtuś, szybko – rzuciła się na niego – Musimy jechać! –
krzyknęła, szarpiąc go za ramiona – Martynka… - zaszlochała.
W tym momencie umarł na chwilę.
żyjecie tam?
napisałam dzisiaj kilka rozdziałów dla tej historii i obawiam się mojego toku myślenia O.O możecie mnie śmiało znielubic, pozwalam.
czytałam ten tekst kilka razy, ale mój umysł nie pracuje dzisiaj sprawnie, wybaczcie błędy.
A - dalej waham się, jakim smakiem to zakończyc: słodko czy gorzko?