Always be the woman a man needs,
not the woman who needs a man.
not the woman who needs a man.
Dawno, dawno temu żyła sobie mała księżniczka, która
marzyła o tym, żeby kiedyś jakiś porządny książę wyrwał ją z tego cholernie
nudnego życia i zabrał w magiczną podróż po bajkowych krainach wiecznych
szczęśliwości. Z czasem mała księżniczka zaczęła jednak dorastać, a jej przekonanie
o prawdziwości księcia - krótko mówiąc – diabli wzięli. Zrozpaczona, została
zmuszona do poddania się nudnemu, monotonnemu rytmowi egzystencji, gdzie jej
jedynymi rozrywkami były jazda na motorze, kłótnie z ojcem i udawanie, że nic,
co ludzkie jej nie interesuje. Po drodze pojawiali się jacyś tam pretendenci do
ręki, ale żaden z nich nie był na tyle godny, by móc zasiąść na tronie obok.
Aż w końcu pojawił się taki jeden, któremu należałoby
raczej skopać tyłek, niż pozwolić rozkochać, ale że szybko i sprawnie działał,
ciężko było skutecznie się go pozbyć. Bo, uparciuch jeden, wracał i na łeb, na
szyję brnął w kolejne stronice tej kiepskiej, oklepanej bajeczki, której –
miejmy nadzieje – jednak przeznaczone było szczęśliwe zakończenie.
- No, ile można na ciebie czekać?
Była siedemnasta, gdy wreszcie przekroczył próg swojego
mieszkania. SIEDEMNASTA. Mniej-więcej za dużo czasu zajęła mu szczera rozmowa z
Luśką. Ale szczere rozmowy tak już mają, że lubią się przeciągać.
- Przepraszam – wymamrotał – Byłem u… - zamilkł, nie
kończąc.
Alien jakoś udało się pozbyć Roberta i Swietłany, a było
to nie lada wyzwanie. Kiedy już piłkarz skończył droczyć się z nią na temat
tyłka, a Swietłanie wreszcie udało się wytłumaczyć, dlaczego powinna nauczyć
się języka, skoro zamierza pracować w Polsce, przyszła kolej na próbowanie
wspólnie upieczonych ciasteczek. Pan Lewandowski, jak można się było
spodziewać, świetnie się bawił w towarzystwie dwóch kobiet, jedząc słodkości i
zapijając je kolejno kawką, herbatką i ostatecznie mleczkiem. Kochany chłopiec.
Szkoda tylko, że ręki do tej sielanki nie przyłożył!
W końcu jednak został odesłany i uświadomiony, że pojawiać
się dzisiaj nie powinien. Bo inaczej nie skończy się to dla niego dobrze, oj
nie.
Martyna siedziała w wielkim salonie na kanapie, ujadając,
że przestrzeń, elektronika i bogactwo świata pana Szczęsnego wcale, a wcale jej
nie onieśmiela. W dłoniach trzymała talerzyk z ostatnimi okruszkami wspaniale
czekoladowych ciastek. Ubrana była we wczorajsze spodnie i jeden z jego najmniejszych
podkoszulków – i tak za duży dla niej.
Uśmiechnął się lekko. Wcale by mu nie przeszkadzało, gdyby
przywitała go tylko w podkoszulku…
Ale miała ciastka, więc jest jej wybaczone.
Przeskoczył oparcie i usiadł tuż obok niej, zagarniając w
dłonie porcelanowy talerzyk. Z politowaniem kręcąc głową, patrzyła, jak z
zapałem pałaszuje połamane ciasteczka.
- No? – dała mu chwilę. Uśmiechała się pod nosem. Głupek.
Wyglądał jak chomik. I robił prawie tyle samo bałaganu. Czyli sporo. – U kogo
byłeś?
- U Luśki – przyznał się wreszcie i zamarł z talerzykiem w
ręce, gdy Alien po chwili wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Na tyle
przejmującym, że spadła z kanapy.
Ha, mieszkanie wariatów.
Mam serce z kamienia
- szybko się nagrzewa i długo oddaje ciepło.
- szybko się nagrzewa i długo oddaje ciepło.
Uzbroił się w kwiaty. Białe margaretki,
najpiękniejsze, jakie dostał na Pradze. Chwilę zastanawiał się czy nie powinien
podarować jej czegoś jeszcze – słodyczy, biżuterii, pierścionka? Może.
Niestety, teraz było już za późno, musiał – i ona także – zadowolić się tym, co
miał.
Z konsternacją spojrzał na swoje ulubione adidasy,
wyblakłe i trochę przetarte, ale wciąż idealnie pasujące do jego trybu życia i
świetnie wyglądające z dżinsami. Zastanawiał się, czy na taką okazję nie
powinien założyć garnituru. Albo chociaż koszuli, krawata. Może elegantszych
butów?
Zadzwonił do drzwi.
Nie musiała się nawet upewniać, kto to. Od samego rana
była pewna, że tak łatwo jej nie odpuści, że jeszcze się tutaj pojawi.
Dziękowała tylko, że nie zrobił tego, gdy przebywał u niej Wojtek. Chyba nie
wiedziałaby, jak ma się mu z tego wytłumaczyć. Zaraz… Dlaczego w ogóle miałaby
się mu tłumaczyć?
- Odejdź – oparła się o drzwi po swojej stronie – Nie mam
ci już nic do powiedzenia.
- Ale ja mam, Luśka – odpowiedział, przytulając się do
drewnianej faktury. Ignorował ujadającego psa sąsiadów: - Przyniosłem ci
kwiaty.
Przewróciła oczami.
- Już ci powiedziałam, co sądzę o twoim genialnym pomyśle.
A te kwiaty możesz sobie… Nie mam nic do dodania – warknęła.
Westchnął. Zamiast kwiatów powinien uzbroić się raczej w
cierpliwość. Albo zapasowy klucz. Albo komplet ośmieszających zdjęć, żeby mógł
ją szantażować…
- Nie wpuścisz mnie nawet? – zapytał cicho, bojąc się
podnosić głos, by nie usłyszeli go sąsiedzi. Czuł się idiotycznie, nie
pamiętał, by kiedykolwiek musiał tak bardzo starać się o dziewczynę. Zazwyczaj
wystarczyło krótkie: cześć, jestem Robert. Ani on, ani Wojtek nigdy nie
praktykowali bardziej skomplikowanych form podrywu. Bo… po co?
Każdy dąży do szczęścia,
Nikt nie chce odczuwać bólu.
Ale przecież nie ma tęczy
Bez odrobiny deszczu…
- Zaraz się ściemni i sobie pójdzie – powtarzała cicho
Luśka, przemierzając po raz milion osiemset siedemdziesiąty szósty swój
niewielki korytarzyk.
- Luśka, błagam cię…
Nie poszedł.
- Kurwa – jęknęła, opierając się czołem o ścianę.
Swoją drogą, przypomniało jej się, że kiedyś oszczędzała
na remont. Teraz, wyraźnie czując krzywiznę powierzchni i widząc kolor
wytartej, poprzecieranej tapety, która swoją świetność zostawiła w czasach
przedwojennych, znowu skarciła się w myślach za wydawanie wszystkiego na książki,
czasopisma i… drobne babskie przyjemności.
Czując jakiś nagły przypływ energii, może z powodu złości,
rzuciła się do drzwi, szarpnęła za klamkę i otworzyła je na oścież, sprawiając,
że Robert po drugiej stronie nagle stracił równowagę i zachwiał się
niebezpiecznie.
- Jeżeli nie znikniesz stąd w ciągu minuty, zadzwonię na
policję – zagroziła z taką pasją w oczach, że prawie jej uwierzył. Prawie. Może
i nie znali się zbyt długo, ale on doskonale wiedział, że Luśka jest zbyt
strachliwa, by samej zmuszać się do tak urozmaiconych kontaktów międzyludzkich,
jakimi zapewne były rozmowy ze stróżami prawa.
- Mogę wejść? – zapytał, uśmiechając się niepewnie i
prezentując jej podwiędły bukiecik margaretek, wyglądający tak żałośnie, że
prawie poczuł się głupio. Prawie.
- Nie – jęknęła, wznosząc oczy ku niebu i modląc się
bezgłośnie o cierpliwość – Nie skorzystam z twojej propozycji, niezależnie od
tego, jak bardzo fascynująca i korzystna dla mnie samej będzie – powtórzyła
jeszcze raz, wyraźnie układając słowa na ustach, żeby jego najwyraźniej nieco
otępiały mózg mógł chociaż starać się zrozumieć – To jest kolejny z twoich
głupich pomysłów, który, wybacz, ale jak większość, zakończy się pewnie
kompletną katastrofą, dlatego ja nie zamierzam się w to mieszać, ponieważ mam
dość własnych problemów, a zwłaszcza, odkąd pewien londyński chłopczyk
postanowił wrócić sobie do ojczyzny. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, po co
wam kobiety tutaj, skoro za chwilę znowu wyruszycie podbijać jakieś tam zagraniczne
boiska i zdobywać jakieś tam zagraniczne panienki. Fakt faktem, że Polki są
piękne, ale to jeszcze nie upoważnia was do podejmowania romansów, które
później zakończą się rozpaczą i to bynajmniej nie z waszej strony. I jeżeli zaczniesz
teraz wypominać mi feminizm, to oznacza, mój drogi, że przez ciebie przemawia
szowinizm, więc jedziemy na tym samym wózku, ty poszarzały hipokryto, egoisto,
babiarzu, samolubie i infantylny laboratoryjny szczurze!
- Czyli zgodzisz się jeszcze omówić tę sprawę?
Chcesz odpuścić,
ale jednak coś ci nie pozwala
ale jednak coś ci nie pozwala
Możliwe, że mieli tutaj trafić od początku. Możliwe, że
taki był plan. Możliwe, że wszystkie chwile niepewności i rozpaczy miały
sprawić, by byli razem. Ale to tylko jedna z opcji.
Wstyd zostawiła w kuchni, niepewność zgubiła w drodze do
sypialni, strach zaczął w niej kiełkować dopiero, gdy Wojtek zatrzymał się
przed nią i powoli zaczął ściągać swoją koszulkę. Czuła się zażenowana i
zmieszana, podniecona i szczęśliwa. Chciała gryźć i drapać, chciała całować i
dotykać. Chciała uciekać i chciała zostać. Straciła już przez niego tyle chwil,
zszargała tyle nerwów, przeanalizowała tyle emocji, wypłakała tyle łez, a teraz
dostała go jak na tacy. Seks – mały bonus ich toksycznego związku.
Odwróciła się, gdy zdjął koszulkę. Zachowywała się jak
dziecko. Jak niewinna nastolatka, która nigdy jeszcze nie miała chłopaka. Chyba
zapomniała, co ma robić. Lęk i niepokój odebrały jej możliwości. Nie wiedziała,
jak miała działać. Zapaliłaby papierosa. Cholera.
Powinna mu wierzyć? Powinna z nim walczyć?
Przysunął się bliżej, nagą klatką piersiową przytulił się
do jej pleców. Czuła gorąc i ciężki zapach jego ciała. Gdy dotknął koniuszkiem
palca jej szyi, uświadomiła sobie, że zaciska nerwowo dłonie. Gdy odsunął jej
włosy na prawe ramię i złożył pocałunek na drugim ramieniu, poczuła ból – wbiła
sobie paznokcie w dłoń. Szarpnęła się, rozluźniła zaciśnięte ręce i pozwoliła
im opaść wzdłuż boków. Wykorzystał to. Powiódł palcem wskazującym wzdłuż jej
smukłego przedramienia, złapał ją lekko za biodro i przysunął usta do jej ucha.
- O nic się nie martw, Alien – poprosił ją.
Och, jakżeby śmiała. Przecież niemal codziennie kocha się
intensywnie z prawdziwą miłością swojego życia, udając, że nic jej nie obchodzi
i wcale jej nie zależy, bo to przecież tylko kilka dni wspaniałego szczęścia.
Kurwa, no!
Plączesz się, Alien. Gubisz się. Toniesz. Spróbuj. Musisz
utrzymać się na powierzchni.
Miała ochotę uderzyć go za ten pełen słodkiego bólu ruch,
gdy spokojnie położył całe dłonie na jej biodrach i sunął nimi wzdłuż kości,
nonszalancko zawadzając o materiał jej spodni i sprawnie wsuwając się pod
materiał koszulki. Unosił go, odkrywając jej ciało, drażnił wrażliwą skórę, w
końcu pomógł jej się wyswobodzić i rzucił go gdzieś w kąt.
Alien nawet nie zdawała sobie sprawy, że zamyka oczy. Gdy
je otworzyła zobaczyła swoje bezwstydne odbicie w lustrze. Smukły, jasny
brzuch, koronkowy czarny stanik kryjący nabrzmiałe piersi, zarumienione
policzki, błyszczące, ciemne oczy i rozchylone, wilgotne usta. I jego,
kryjącego się za jej postacią. Półnagiego, pięknego, patrzącego na nią
pożądliwie.
I nagle to do niej dociera. To nie ma sensu.
Łapie jego dłonie w połowie ruchu, odsuwa od swojego ciała,
robi krok w przód.
- Alien, nie bądź taka – słyszy jego cichy szept.
- Wojtuś, ogarnij się – całą siłą woli zmusza swoje struny
głosowe, by przestały drżeć -Przecież nie będziemy się kochać.
- Nie musimy – stwierdza po prostu. Idiota. Facet. Typowy –
chodźmy tylko…
- Nie bawię się w to, Wojtek – dziewczyna kręci głową i
oddala się.
- Cały czas to powtarzasz – denerwuje się – Gdybyś nie
zauważyła – krzyżuje na piersi ramiona i wbija w nią ostre spojrzenie – To jest
nasze życie, a nie jakaś popieprzona gra.
Alien nie ucieka. Zaciska wargi, zaciska dłonie na swoim ciele,
próbując się ukryć, a potem wbija w niego równie mocny, stalowy wzrok i oświadcza
spokojnie:
- Bawisz się mną, jakbym była zwykłym pionkiem – syczy – I
teraz mam ci wierzyć, że wszystko nagle będzie w porządku?
- Przecież jest – kręci głową z niedowierzaniem – Nie
dostrzegasz tego? – śmieje się gorzko – Naprawdę jesteś tak głupia?
Martyna mruży oczy i dumnie wysuwa podbródek, unosząc
wysoko głowę.
Wojtek poważnieje nagle, robi kilka kroków w jej kierunku,
ale ona przezornie się od niego odsuwa. Gdy już prawie dotyka plecami ściany,
mężczyzna zatrzymuje się. Patrzy na nią mrocznie, intensywnie, unosi dłoń, ale
szybko się rozmyśla i wkłada obie ręce do kieszeni dżinsów. Wzrusza ramionami.
- Wróciłem tutaj dla ciebie – mówi cicho, nie patrząc jej
w oczy, a szukając na podłodze jakiegoś mistycznego natchnienia, które
pomogłoby mu w tej chwili przetrwać.
- Nigdy nie byłam twoja… - zaczyna, ale przerywa jej westchnieniem
pełnym zawodu.
- Byłaś – informuje ją spokojnie – Podczas tego pierwszego
razu byłaś moja…
Dziewczyna przewraca oczami, dłońmi przeczesuje długie
włosy.
- Nieprawda. Nie traktuj mnie przedmiotowo.
Unosi głowę na ułamek sekundy.
- Oddałaś mi się.
Te słowa uderzają w
nią, odbierając tchnienie. Serce zatrzymuje się i czeka na jakąś reakcję z jej
strony, dając alternatywę wiecznego spokoju gdzieś w piekle. W końcu Alien decyduje
się na najlepszą obronę:
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie – atak.
Wojtek prycha, śmieje się, ale tym razem szczerze, bez
nuty szaleństwa i gorzkiego posmaku.
- Tak się nie mówi o chłopakach. To kobiety się oddają.
- Masz poglądy jak ze średniowiecza, staruszku.
- Znalazła się feministka.
- Buc.
- Wariatka.
- Świr.
- Mała psychopatka.
- Przestań, ja wcale nie jestem…
- Przy mnie zawsze byłaś malutka – unosi głowę, ich
spojrzenia się spotykają. Uśmiechają się pod nosem, łobuzersko. Dwójka
nienormalnych, niemoralnych idiotów.
Szkoda, że ktoś znowu im przeszkodził.
I tym razem to nie był Robert.
gif może nie ma sensu, ale jest fajny <3
Pokemony? Łączcie się!