Kobieta to anioł,
któremu nie wolno podcinać skrzydeł.
- Jasna cholera, Bercik, ty to zawsze musisz wszystko
zepsuć – Wojtek zazgrzytał zębami, wpatrując się morderczo w uśmiechniętą twarz
przyjaciela.
- Cześć… Robert – Alien wychyliła się zza jego potężnej
sylwetki i posłała niepewny, blady uśmiech w stronę Lewandowskiego – Miło… cię
widzieć.
Szczęsny prychnął, ale to jego przyjaciel odpowiedział:
- Spokojnie, Martynka, nie musisz kłamać.
- Mar… tynka?
Nieszczęścia istotnie chodzą parami. Ta para pasowała do
siebie idealnie – on i ona, głupi i głupszy, Polak i Ukrainka. Pech bardzo
lubił wykorzystywać właśnie takie duety miłosne do siania zła i czynienia
niedobra reszcie ludzkości. Parszywek jeden.
Swietłana wyłoniła się z salonu i ukazała w całej
okazałości – krótkiej, czarnej sukience, szpilkach, ostrym makijażu i mocno
wylakierowanej fryzurze. Naturalnością nie grzeszyła – silikon niemal ściekał z
niej litrami; począwszy od ust, a na pośladkach skończywszy. Serio. Ale Bercik
dalej utrzymywał, że ma wspaniałe wnętrze. Chyba mieszkania.
Wojtek zamarł, zerkając nerwowo przez ramię na wmurowaną w
podłogę Martynę. Rzeczywiście, szok i zdziwienie zdawały się opanować wszystkie
zakończenia jej nerwów i nie pozwalały jakkolwiek zareagować.
- Martyna, poznaj moją przyjaciółkę Swietłanę – Robert
poczuł się zmuszony do… hmm… właściwie Bercik chciał się po prostu pochwalić
niesamowitym dobrym wychowaniem – Swietłana, to przyjaciółka moja i Wojtka,
Alien.
- Miałam nie kłamać, więc nie powiem, że mi miło –
burknęła pod nosem Martyna, chowając dłonie zaciśnięte w pięści w kieszeniach
spodni.
Przez twarz Szczęsnego przemknął uśmiech. Wyprostował się,
rozluźnił i spojrzał spokojnie na swojego przyjaciela, a później ukradkiem
zerknął na Swietłanę.
- Mógłbym was prosić o wyjście? – zapytał z nadzieją.
Ani Robert, ani jego dziewczyna nawet nie drgnęli,
wyraźnie dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybierają. Swietłana dlatego,
że nie zrozumiała pytania i nie wiedziała, co robić. Lewy dlatego, że wciąż
jeszcze liczył na pomoc swojego przyjaciela w przenocowaniu Ukrainki.
- Nie ma takiej potrzeby, ja wyjdę.
Wstyd uderzył w Alien nagle, a kiedy już to zrobił,
poczuła się, jakby ktoś znokautował ją jednym porządnym kopniakiem. Boże,
przecież Robert wszystko słyszał. Boże, nawet wszystko widział. Zobaczył, jak
zdesperowana rzuciła się na Wojtka i prawie oddała mu się w przedpokoju. Co ona
sobie w ogóle myślała? Ha, wcale nie myślała! A ta świnia, Szczęsny, mógł ją
przynajmniej powstrzymać, nim powiedziała za dużo… cholerny, słaby erotoman!
- Alien, czekaj! – złapał ją za rękę, nim jeszcze znalazła
się na półpiętrze. Chwycił mocno, pewnie, żeby przypadkiem się mu nie wyrwała.
Szarpnęła, ale tylko wzmocnił uchwyt. Teraz, kiedy całe jej zdenerwowanie i –
o, zgrozo – podniecenie, opadło, nie chciała mu nawet patrzeć w oczy. Skupiła
się więc na swoich tenisówkach, pozwoliła włosom zasłonić twarz i zagryzła
wargi, by przypadkiem znowu nie wyrwało jej się coś głupiego.
Życie musi się
komplikować,
żebyśmy poznali ludzi,
na których naprawdę nam zależy.
żebyśmy poznali ludzi,
na których naprawdę nam zależy.
- Puść mnie, to i tak nie ma sensu.
- Uspokój się – prosi, łapiąc oddech – cały czas tylko
mnie całujesz i znikasz – zauważa z wyrzutem.
Martyna unosi gwałtownie wzrok, ciskając w niego
piorunami.
- JA całuję CIEBIE? – syczy przez zęby, starając się
uwolnić nadgarstek z jego silnego uścisku. Przezorny jest, zna jej porywczą,
wybuchową naturę i nie pozwoli jej tym razem uciec, nie da się rozproszyć albo
wyprowadzić z równowagi. Będzie nieugięcie przekonywał ją do swoich racji, aż
je zaakceptuje i uzna za swoje. Innego scenariusza nie przewiduje.
- Ty całujesz mnie – przytaknął zwolna, lustrując ją
wzrokiem. Uśmiechnął się lekko, widząc jej oburzenie. Taka mu się podobała.
Wtedy była całą sobą. Kiedy naprawdę się denerwowała, zrzucała maskę cynizmu,
sarkazmu i ironii i stawała przed nim kompletnie bezbronna, obnażona. Naga.
Hmm…
- Wojtek – wysyczała – Puść mnie.
Nie posłuchał. Przysunął się bliżej.
- Wojtek, zostaw mnie.
Uśmiechnął się łobuzersko i wolną dłonią złapał jej drugą
rękę.
- Wojtek, nie patrz tak na mnie.
Instynktownie zamknęła oczy, gdy się pochylił i na kilka
sekund złączył ich usta. Zadrżała, czując ich miękkość i gorąc. Była zła sama
na siebie, że znowu dała się tak łatwo podejść.
Wewnątrz drżała – z nerwów i rozkoszy. To nie jest
normalne, że ktoś potrafi tak całować, doprowadzać do takiego stanu, niszczyć
wszystkie bariery słodką pieszczotą, dawać szczęście i odbierać rozum. Bydlak.
Przerwał pocałunek dopiero, gdy upewnił się, że świat
przestał wirować.
- Widzisz? – odsunął się o zaledwie kilka centymetrów –
Tak jest, kiedy ja cię całuję. Kiedy ty całujesz mnie, wszystko kończy się
gwałtownie i przeważnie jedno z nas cierpi. Psychicznie albo fizycznie.
Alien patrzyła na niego spode łba, wyraźnie niezadowolona
– nie była pewna, czy to dlatego, że przestał, czy dlatego, że nie powinien w
ogóle tego robić. Kurwa, jak ona nie lubiła być rozdarta emocjonalnie.
- Niesamowita, cholera, droga dedukcji – pochwaliła go
lodowatym tonem – Studiowałeś filozofię?
- Stosunki międzynarodowe, dzięki, że pytasz – zażartował.
- To się nie liczy, jesteśmy Polakami. Żadne to z nas
międzynarody.
- No, no, Martynka, Polska język trudna być.
Prychnęła gniewnie, odrzucając głowę w tył.
- Szczęsny? Weź ty się, kurwa, teleportuj na te swoje
wyspy, co?
W odpowiedzi pochylił się nad nią, zostawiając kilka
milimetrów odległości między ich ustami. Kolana jej zmiękły.
- Chcesz jeszcze raz?
- To niemożliwe –
powiedział rozsądek.
- To ryzykowne – powiedziało doświadczenie.
- To bezsensowne – powiedziała duma.
- Mimo wszystko spróbuj… - podpowiedziało serce.
- To ryzykowne – powiedziało doświadczenie.
- To bezsensowne – powiedziała duma.
- Mimo wszystko spróbuj… - podpowiedziało serce.
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię –
powtarzała, z każdym słowem cofając się całą siłą woli o milimetr. Chichotał
jak mała dziewczynka, widząc jej całkowite zagubienie. Śmiał się z jej słabości.
Udawał, że jest tym silniejszym. Cholernym samcem alfa, który ma prawo władać
stadem. Albo takowe w końcu sobie założyć.
- Spróbuj się zbliżyć jeszcze raz, a urwę ci… - ostrzegła.
- Alien, spokojnie. Wiesz, że nie lubię, gdy przeklinasz –
uniósł brew, drwiąc sobie z niej.
- To nie przekleństwo, to narząd męski – skwitowała
prosto, wyobrażając sobie, jak morduje go bardzo powoli – Przeklęłabym, gdybym
nazwała cię…
- No – oburzył się – Przestań już, Robert jest na górze,
może cię usłyszeć.
Ach, tak. Bercik, kurwa. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
- Alien, wiem, że przeklinasz. – Puścił ją. Nie uciekła.
Postęp. – Nie musisz się nim przejmować. Robert… jest tylko Robertem.
- Słyszał mnie – kopnęła tenisówką jakiś zwitek papieru,
który zawieruszył się na schodowej klatce – Widział… nas.
Szczęsny zaśmiał się krótko.
- Dla niego to żadna nowość – pokręcił głową – My – dodał,
gdy spojrzała na niego pytająco – Po latach przyzwyczaił się do naszych dziwnych
kontaktów.
- Specyficznych – zgodziła się z nim i włożyła dłonie do
kieszeni, bojąc się, że zaraz przestanie nad sobą panować i rzuci się na niego.
- Zaraz go spławię – zapewnił radośnie – Obiecasz mi, że
nie uciekniesz i poczekasz tutaj, czy chcesz posłuchać, jak na niego krzyczę?
- Dlaczego zakładasz, że…?
- Zaprosiłaś mnie do łóżka – dotknął palcem jej policzka –
Myślisz, że teraz tak łatwo pozwolę ci sobie pójść?
A little fall of rain
can hardly hurt me now
you’re here, that’s all I need to know
can hardly hurt me now
you’re here, that’s all I need to know
Słońce dawno już zapadło w sen, kiedy Robert usatysfakcjonowany
zbiegał po schodach, opuszczając mieszkanie numer dwieście szesnaście. Księżyc
miał kształt szalonego uśmiechu, gwiazd nie było. Schowały się pod grubą
kurtyną deszczowych chmur, nieustająco krążących nad Warszawą. Rolę mrugających
ciał niebieskich jak zwykle dzielnie przejęły neony, które kuły po oczach swoją
różnorodnością, kolorem, pstrokatym stylem.
Wojtek przez chwilę stał i patrzył na drzwi, za którymi
zniknął jego najlepszy przyjaciel. Drapał się po głowie, myśląc o tym, jak Lewy
mógłby mu się odwdzięczyć. Już on zażyczy sobie coś porządnego…
Dziewczyna odchrząknęła.
Szczęsny odwrócił się i uśmiechnął do niej przyjaźnie.
Jeszcze raz dokładnie zmierzył ją wzrokiem. Szczupła blondyneczka w skąpym
ubraniu z zakłopotaniem na twarzy. Takie zdecydowanie nie były w jego guście.
To sprawa tylko i wyłącznie Bercika, jeśli chce się zadawać z takim… czymś,
nikt nie powinien mu tego zabraniać. Tym bardziej nie Wojtek, który przecież
też przeszedł etap substytutów – kobiet, które chwilowo zastępowały mu brak
prawdziwej miłości.
- Hello – nie
potrafił sobie przypomnieć czy Robert oficjalnie ich sobie przedstawiał. Umknęło
mu to gdzieś pomiędzy tłumaczeniem, dlaczego nie może jej tutaj zostawić, a
krzyczeniem, żeby się wreszcie ogarnął i zajął prawdziwym życiem. – How are you?
- Great, thanks.
Sorry for the trouble. – odpowiedziała płynnie, charakterystycznie akcentując
literę „r”.
Niezobowiązująco pogawędzili sobie chwilę łamanym
angielskim z domieszką polskiego i rosyjskim akcentem. Szczęsny dowiedział się,
że dziewczyna straciła mieszkanie, bo nie wypłacała się w terminie, jest bardzo
zmęczona i niech on się nie martwi, bo z rana raczej szybko się ulotni – o
ósmej zaczyna pracę na kasie w hipermarkecie. Wspaniale. Chyba. Właściwie… ciężko
stwierdzić.
Wojtek uśmiechał się do niej cały czas, był miły, sprawiał
wrażenie słuchającego, a w głowie myślał tylko o metrze siedemdziesiąt
zagubienia, który ulokował się w jego kuchni i chyba tworzył tam coś dobrego,
sądząc po odgłosach.
Alien, gdy musiała dobrze pomyśleć, paliła albo gotowała.
Jako, że w mieszkaniu wynajmowanym z Luśką ich kuchnia nie była nawet namiastką
porządnego pomieszczenia gastronomicznego, częściej flirtowała z nikotyną, niż
z nożem. Teraz jednak wykorzystała okazję.
Oczywiście Szczęsny nie pofatygował się, by odwiedzić
Żabkę, Biedronkę, Lidl, Lewiatana czy innego Lucyfera, by zaopatrzyć przyzwoicie
lodówkę. Bo i po co, skoro można zjeść coś na mieście? Dlaczego miałby się sam
męczyć, przygotowując sobie obiad?
Długo musiała przeszukiwać kuchenne szafki, nim dorwała coś,
co nadawało się do zjedzenia. Znalezisko przeszło jej najśmielsze oczekiwania,
bo okazało się być tabliczką deserowej czekolady. Cóż z tego, że gorzka? – czekolada
to czekolada, należy ją kochać w każdej postaci.
Zadowolona, usiadła na blacie, stłumiła chęć sięgnięcia po
papierosa i otworzyła brązową paczuszkę, szeleszcząc przy tym głośno
sreberkiem. Delektowała się trzecią kostką, gdy wreszcie Wojtek pojawił się w
drzwiach.
Zdziwiony, spojrzał na puściutki stół, jakby szukał tam
diamentów i okazał się być bardzo zdziwionym, że ich tam nie znalazł. Powoli
sunął wzrokiem po meblach, ale nie dostrzegł właściwie nic – żadnej zmiany.
Żadnych garnków, papierków, żadnego bałaganu. A co najważniejsze – żadnego
jedzenia.
- Coś się stało? – zapytała słodko, uśmiechając się od ucha
do ucha.
Przenosi na nią spojrzenie, zastyga w bezruchu i patrzy,
jak beztrosko macha nogami, łamiąc czekoladę i wkładając ją sobie do ust.
- Myślałem, że…
- Niespodzianka. Nie ma jedzenia, nie ma kolacji –
wzruszyła ramionami – Wojtuś, ty chyba nie wiesz, jak działa lodówka. Jeśli nic
do niej nie włożysz, nic w niej nie będzie.
Nie czekaj na idealny moment na
zmianę.
Wybierz moment i spraw, żeby był idealny.
Wybierz moment i spraw, żeby był idealny.
Uśmiechnął się nagle promiennie i ruszył w jej stronę, wyciągając
przed siebie ręce. Patrzyła na niego z przerażeniem i zesztywniała, gdy sięgnął
po nią. Odtrąciła dłonie. Udał, że wcale nie przeszkodził mu ten gest i oparł
się o blat. Serce jej waliło, gdy czuła go tak blisko. Zapach, ciepło, oddech
na policzku. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Najpierw szał i namiętność,
później wstyd przed Robertem, złość na Wojtka, zamęt, przed chwilą odrobina
radości, a teraz znów totalne zagubienie – gdzie tutaj sens? Och, Alien, mam
nadzieję, że zbliża ci się okres, bo inaczej nic, nawet kobiecość, nie tłumaczy
twoich chaotycznych wahań nastroju.
- Mogę? – zapytał, zerkając na czekoladę, która roztapiała
się wolno w jej ciepłych dłoniach.
- Nie – odpowiedziała szybko i schowała tabliczkę za plecy.
Udał, że dotknęło go to bardzo, smutniejąc. Niestety,
Alien pozostała niewzruszona, jak twarda skała albo grobowa płyta.
- Może byśmy tak już…? – zaproponował, ale bezczelnie mu
przerwała:
- Nie.
Z radością obserwowała, jak lekko czerwienieje i otwiera
szerzej oczy.
- Ale przed chwilą ty chciałaś…!
- Nie – upierała się, gryząc kostkę czekolady – Wydawało ci
się.
Dobrze się bawiła, obserwując, jak z oburzenia otwiera
usta i przez dobre kilka sekund nie wie, co powiedzieć. Zastanawiała się, czy cała
ta sytuacja stresuje go tak samo, jak ją. Czuła, że cała jest jednym wielkim
wcieleniem stresu. Jak drżąca struna – napięta tak mocno, że muśnięcie wiatru
mogłoby ją zerwać.
Uniósł dłoń i bardzo delikatnie dotknął jej policzka.
Cholerny pseudoromantyk, był jej wiatrem. Sprawiał, że drżała. Miał władzę.
Mógł ją zniszczyć.
- Nie będziemy spać razem dopóki Swietłana zajmuje pokój
obok – sporo wysiłku kosztowało ją udawanie, że całkowicie go ignoruje – Nie
mam zamiaru zagryzać do krwi warg tylko dlatego, żeby jakaś dziewczyna nie
słyszała jak…
- Przecież ona nie rozumie po polsku – przerwał jej bez
sensu Wojtek.
Spojrzała na niego spode łba, rumieniąc się.
- Wszędzie szczytuje się w tym samym języku.
Love sucks
Pierwszy błędem było otworzenie butelki czerwonego wina,
pieklenie dobrego i piekielnie drogiego, które łatwo i szybko wprowadziło ich w
bardzo dobry nastrój. Zauroczeni wszystkim dookoła, uciszając siebie nawzajem,
wygodnie ulokowali się w salonie, śmiali się i udawali, że problemy nie istnieją.
Księżyc pokazał się na chwilę na niebie, pewny był, że to
tak naprawdę on, a nie neony, latarnie i światła samochodów, oświetla Warszawę,
ale uciekł po pewnym czasie za chmury, jak zawstydzony dzieciak, chowający się
za fałdami matczynej sukienki.
Było zimno i wietrznie, a atmosferę w pokoju podtrzymywał
ich pijany oddech, zawieszony swoim alkoholowym oparem i ludzkim ciepłem w
powietrzu. Sprawiał wrażenie rzadkiej mgły, otaczającej czasoprzestrzeń i
władającej całym ich światem. Próbował wkraść się przez skórę do ich organizmów,
do umysłów i tam także zasłonić niektóre momenty przeszłości, których lepiej
byłoby nie wspominać.
Drugim błędem było wspólne stłuczenie butelki z resztką
alkoholu, kiedy zaczęli udawać, że są motylami i na pewno mają tyle samo gracji,
co sprawdzali przez nieudolne tańczenie łamanego walca z elementami samby.
Trzecim błędem było wyjście na balkon, żeby zapalić. Chłodne,
nocne powietrze otrzeźwiło umysły, zmusiło ciało do odruchu, sprawiło, że
piękna, różowa mgła szczęścia opuściła ich ciała i rozwiała się gdzieś w
mikroskopijnych cząsteczkach jestestwa.
Szare papierosy i ich gorzki, mdlący smak uderzały
boleśnie w nerwy, powodując bóle głowy, ale jednocześnie były kojące dla serc,
które poczuły się zagubione. Martyna i Wojtek stali obok siebie, podając sobie
niewielkie, tlące się ledwie źródło nikotyny i mieli nadzieję, że nie będą zmuszeni
już do rozmowy ze sobą, bo przez te kilka godzin powiedzieli sobie chyba za
dużo. Stali się zbyt pewni siebie, przypomnieli sobie, jak było kiedyś, nawet
zapominali się momentami i udawali, że lata wcale nie minęły, że uczucie trwa,
że wciąż są dzieciakami i wolno im wszystko.
Nieprawda. Nie wolno.
Rzeczywistość uderzyła w nich boleśnie.