poniedziałek, 2 grudnia 2013

0000000000000000000000001:

Wiem, że czasem trudno mnie zrozumieć
 i stosunkowo łatwiej byłoby
przeprogramować mikrofalówkę,
 aby kosiła trawnik
Warszawa zasypiała. Słońce dawno już ustąpiło miejsca tarczy Księżyca, szykując się po drugiej stronie kuli ziemskiej na kolejne oświetlenie narodu polskiego. Gwiazdy na niebie desperacko starały się przebić przez grubą warstwę chmur. Gwiazdy na ziemi – latarnie - desperacko próbowały przebić się przez grubą warstwę smogu.
Alien stała pod nieswoim blokiem w nieswojej okolicy i paliła papierosa, przyglądając się z uwagą nieswojemu życiu. Miała na sobie kurtkę wojskową ojca, zdartą i wielokrotnie łataną; tenisówki i sprane dżinsy, a w uszach duże kolczyki, przedstawiające dwa roześmiane kościotrupy.
Zaciągnęła się powoli dymem, a potem wypuściła go, tworząc w powietrzu okrąg. W myślach nuciła sobie The Kicks, w sercu obiecywała, że rzuci palenie. Na pewno, kiedyś. Ale jeszcze nie teraz.
Prawdopodobnie powinna być w tym momencie w bardzo wielu ważnych miejscach i robić bardzo wiele istotnych rzeczy, ale ona najzwyczajniej w świecie się tym nie przejmowała. Człowiek i tak umiera. Po co ma się przejmować życiem?
Gdzieś na końcu ulicy zaszczekał pies, minęły ją ze trzy samochody, jakiś gość na rowerze śmignął tuż koło jej tenisówki, a zagubiona babcia z zakupami spojrzała nań z wyrzutem. Co ona w ogóle robiła tutaj o tej porze?
Dziewczyna jeszcze raz się zaciągnęła, a potem wyrzuciła niedopałek. Zgniotła go butem, wyobrażając sobie, że jest to twarz Ryśka i złorzeczyła mu, bo był idiotą. Niespotykanie wielkim idiotą. Aż żal było patrzeć na takiego świra.
Westchnęła głęboko, jakby licząc na to, że warszawskie powietrze jest świeże i pomoże jej zniszczonej wierze w ludzkość. Wciąż patrząc na czerwone tenisówki, ruszyła przed siebie, wierząc, że udaje się w dobrą stronę. Nie do końca pamiętała, skąd przyszła. Po prostu ruszyła przed siebie, uciekła, spanikowała i nagle była tutaj, pod tym blokiem, na jakiejś nudnej ulicy. Oparła się o mur i stała tak blisko trzy godziny, patrząc jak słońce wędruje po niebie. Czekała.
Luśka pewnie się o nią zamartwiała, ale co z tego?
Alien zrobiła może ze cztery kroki, dwa wdechy i trzy mrugnięcia, gdy nagle znalazła się na drodze, usłyszała pisk, odwróciła się nagle, odskoczyła w tył i stanęła vis a vis czarnego BMW. Patrzyła tępo na jaskrawe światła i zastanawiała się, kiedy tak naprawdę śmierć jest wybawieniem.
- Zwariowałaś, dziewczyno?!
Kierowca zdążył już, widocznie, opuścić swoją maszynę, zorientować się w sytuacji i wkurzyć.
- Co ty sobie wyobrażasz, żeby tak po prostu wskakiwać sobie na drogę?!
Alien bardzo spokojnie uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i w odpowiedzi pokazała jaskrawy lakier na środkowym paznokciu prawej dłoni.
Prychnął, przewrócił oczami i wetknął dłonie do kieszeni szarej marynarki.
- Co to ma niby znaczyć? – nie krzyczał już jak opętany, ale wciąż był zły. Rozpoznawała to po wyraźnej zmarszczce na czole.
Wzruszyła ramionami.
- A jak myślisz – zauważyła, że wyprzystojniał. Nie był tak typowo przystojny, ale dokładnie w ten irytujący, niedbały sposób. „Jestem taki, bo jestem. Zawsze taki byłem. I dobrze wiesz, że ci się podobam, chociaż tak naprawdę nie jestem w twoim typie.” Właśnie ten sposób.
- Chciałeś mnie zabić. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Poczerwieniał lekko na twarzy i spojrzał na nią ze zdziwieniem, wytrzeszczając oczy.
- JA chciałem cię zabić? – pokręcił głową z niedowierzaniem – To ty wbiegłaś mi pod samochód.
Zakołysała się na piętach.
- Weszłaś, jeśli już.
- Na jedno wychodzi.
- Nieprawda – sprzeczała się.
- Nie powinnaś wchodzić na jezdnię.
- Powinieneś bardziej uważać.
- Powinnaś myśleć o tym, co robisz, a nie…
- Hej, hej, hej! – zrobiła krok do przodu i zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Wyszło nie do końca tak, jak planowała, bo była od niego o głowę niższa – Nie wypowiadaj się lepiej o moim sposobie myślenia, dobra?
- Jesteś wariatką – uparcie wytrzymywał, a nawet odwzajemniał jej pełne złości spojrzenie.
- A ty jesteś świrem – miała ogromną ochotę napluć mu na buty – Pakuj swój tyłek do tego cacuszka, chłopczyku i znikaj. Skończyliśmy.
Zamiast się odsunąć, podszedł krok bliżej. Alien zmuszona była zadrzeć głowę do góry, by wciąż móc zabijać go wzrokiem. Uniósł ręce i gdy krzyżował je na piersiach, musnął jej ciało. Odskoczyła jak oparzona.
- Nie będzie zadośćuczynienia? – zapytał z przekąsem.
- Za co? – żachnęła się – Ja żyję, ty wciąż masz niski iloraz inteligencji, auto jest całe. Możemy rozstać się w spokoju.
Pokręcił głową z politowaniem.
- Jesteś strasznie niegrzeczna.
- A ty irytujący. Co tu jeszcze robisz?
Zerknął przelotnie na coś ponad jej głową, a po chwili na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, czym jest pytanie retoryczne. Głupi sportowiec.
- Ja tu mieszkam – oświadczył, zadowolony, że teraz to on znajduje się na bezpiecznym gruncie i ma nad nią przewagę.
- Wspaniale – skwitowała cierpko – W takim razie ja się stąd wyniosę – odwróciła się na pięcie i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
Odprowadzał ją spojrzeniem, wciąż czujny.
- Palant – Alien zerknęła na niego przez ramię.
- Wariatka – odczekał kilka sekund - Wejdziesz na chwilę?
Machnęła na niego dłonią.
- Jasne.

Jak mam się dostać do nieba,
jeśli pięć spośród siedmiu grzechów głównych
to moje hobby?
- Mogę tutaj zapalić? – zapytała, gdy tylko wpuścił ją do swojego mieszkania. Dłonie miała ukryte w kieszeniach kurtki, w palcach obracała papieros i zapalniczkę. Rozglądała się dookoła, a Wojtek obserwował idealnie obojętny wyraz jej twarzy. Bardzo długo pracowała nad tym, aby właśnie taką się innym pokazywać. Prosta zasada: jeśli nie masz uczuć, nikt nie może cię zranić. Trudny przypadek Alien: jesteś bardzo wrażliwa, więc zmuszona jesteś udawać, że nic cię nie obchodzi, by przetrwać.
- Mogę cię przytulić? – zapytał, mijając ją w korytarzu i kierując się do kuchni.
Zignorowała pytanie, zdusiła w sobie nikotynowy głód i ruszyła za nim.
Mieszkanie była bardzo duże, ale on mógł sobie na to pozwolić. W końcu był TYM Wojtkiem. Wojtkiem z pieniędzmi. Łał.
Dwieście metrów kwadratowych to nie przelewki – to najprawdziwszy apartament. Przedpokój wyłożony kafelkami i na tyle duży, że można by w nim było spokojnie urządzić małe mieszkanko. Salon, typowo męski – ze skórzaną kanapą, brzydkim fotelem, największym telewizorem, kinem domowym i stertą elektronicznych gadżetów, bez których nie można się obejść. Osobna jadalnia, gdzie piętrzyły się jak na razie kartony. Kuchnia – jasna, czysta, nowoczesna, pewnie rzadko używana. Jaka szkoda.
- Nie będziemy się przytulać – zadecydowała.
- Więc nie będziemy palić – wyjął coś z lodówki i położył to na jednym z blatów. Potem odwrócił się, zastanowił przez chwilę, by wreszcie rzucić się w dzikie przeszukiwanie swojej własnej kuchni.
Alien obserwowała go przez chwilę z ironicznym uśmiechem, chociaż była w pełni świadoma tego, że Wojtek w końcu nieczęsto tutaj bywa. Jego mieszkanie przez większą część roku stoi puste, odwiedzane okazyjnie przez jego matkę i karaluchy.
Żartowałam. Ludzi, takich jak Wojtek, nie odwiedzają karaluchy.
Przeszła do salonu, spokojnie wodząc palcem po gładkiej powierzchni mebli i sprzętów elektronicznych. Wszystko aż lśniło. Pewnie był tu od niedawna. Zauważyła kilka rzeczy, których wcześniej nie było – pamiątki. Zabawny szklany słonik z uniesioną trąbą, wielkości pięści. Cygaro, które wyglądało na prawdziwe, kubańskie i drogie. Jakieś małe, jaskrawoczerwone pudełeczko. Niestety zamknięte. Powoli przesunęła dłonią wzdłuż jego wieczka.
- Niczego nie dotykaj – usłyszała głos z kuchni i cofnęła szybko dłoń, wkładając ją do kieszeni.
- Przecież niczego nie ruszam – burknęła.
Prychnął. Cholerny facet, który znał ją zbyt dobrze. Już miała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, kiedy poprosił.
- Chodź tutaj.
Wytrzymała spojrzenie szklanego słonika, pełne drwiny i kpiny, a potem odwróciła się powoli, niby to od niechcenia.
- Co? – zapytała, podchodząc do aneksu kuchennego i opierając się o blat.
Wojtek stał nad stołem i patrzył, zamyślony, na jego blat. Starannie ułożył na nim kostkę na wpół roztopionego masła, cztery jajka, minimalistyczną czerwoną słodką paprykę, miseczkę płatków kukurydzianych, pieprz i cynamon. Drapał się po głowie i przeszywał wzrokiem produkty, jakby liczył, że samym spojrzeniem będzie w stanie coś z tego wyczarować.  
- Tak, słucham? – powtórzyła Alien głośniej, wiercąc się niecierpliwie na swoim miejscu.
Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
- Wciąż umiesz gotować, prawda?
Przewróciła oczami.
- Tego się nie zapomina.
- Dobrze – autentycznie się ucieszył – Stworzysz coś z tego? – oderwał spojrzenie od niesamowicie interesującego masła i uśmiechnął się łobuzersko, patrząc na nią – Chyba się za tobą stęskniłem – stwierdził wesoło, na co ona tylko odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami.
- Dobra, kochasiu – odsunęła się od blatu i ruszyła w jego stronę – Powiedz mi, gdzie trzymasz sprzęt i zniknij na chwilę, a ja stworzę dla ciebie kolację ze świecami.
- Nie mam świec – powiedział zgodnie z prawdą, nieco zawiedziony.
- Wystarczy nam jedzenie – zapewniła go, zdjęła kurtkę i wcisnęła mu ją w dłonie – Gdzie chowasz przede mną nóż?

Gdybym ciągle była miła, byłoby bardzo nudno.
 Musisz mi uwierzyć na słowo.
Wymknął się z kuchni, żeby wziąć prysznic. Podejrzewał, że było jej to nawet na rękę. Lubiła przebywać sama i nie znosiła, gdy ktoś zaglądał jej w garnki. Pamiętał, że zawsze świetnie gotowała. Miał nadzieję, że to się nie zmieniło, bo był bardzo głodny. Głodny i zmęczony. Podróż samolotem ma jednak w sobie coś wyczerpującego i nawet perspektywa znalezienia się potem w ukochanym samochodzie nie potrafi tego zmienić. Ale przynajmniej umila dalszą drogę.
Wrócił, bo skończył się sezon, miał chwilę i po prostu chciał sprawdzić co dzieje się w Polsce. Miał w zamyśle odwiedzić rodziców, oczywiście. Ale jeszcze nie teraz.
Już w drodze z lotniska zdążył porozmawiać z Robertem i kilkoma innymi kumplami. Umówili się na jutro. Zamierzali się dobrze bawić, odstresować i przy okazji zrobić kilka głupstw.
Wojtek zdjął ubranie, wszedł pod zimny strumień wody i oparł czoło o kafelki. Spojrzał przelotnie na czerwono – fioletową nadwyrężoną łydkę. Prawie zapomniał o tym, jak cholernie bolała. To smutne, że człowiek po dłuższym czasie przyzwyczaja się do bólu.
Westchnął.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego wypad na miasto nie będzie do końca tak bardzo samowolny jak by chciał. Mimo wszystko, był osobą publiczną i jakąś tam sensację potrafił w mediach wywołać. Była to ostatnia rzecz, której teraz potrzebował.
Dwadzieścia minut później, przebrany w szare, dresowe spodnie i koszulkę bez rękawów, wszedł do kuchni, uśmiechając się.
- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć, mała.
Alien siedziała przy stole ze skrzyżowanymi na krześle nogami i przeglądała jakiś sportowy magazyn – jeden z nielicznych w jego domu. Przed nią na stole ustawione były dwa kubki z jakimś gorącym płynem i jajecznica, która była właściwie miksem papryki, jajek i płatków kukurydzianych, doprawiona tylko i wyłącznie pieprzem, ale pachniała zachęcająco.
- Siadaj już, przystojniaku – przerzuciła stronę – i jedz. Będę musiała się zbierać do domu.
- Możesz tutaj przenocować – zaproponował, od razu biorąc się za jedzenie.
Odczekała grzecznie, aż skończy swoją porcję, czytając pobieżnie jakieś niesamowicie jej nieinteresujące informacje ze świata futbolu i popijając swoją kawę, a w głowie tłumiąc chęć sięgnięcia po papierosa. W końcu odezwała się:
- Nie – odpowiedziała, gdy spojrzał na nią pytająco, sięgając po kubek i przysuwając go wolno do ust. Alien podsunęła mu talerz ze swoją porcją. Ich spojrzenia na chwilę spotkały się ponad stołem. Odrzuciła niedbale magazyn na bok i wygodnie rozparła się na krześle.
- Nie zostanę u ciebie na noc – poinformowała go – Do mojego mieszkania wcale nie jest tak daleko…
- Wiem, ja tylko… - nie skończył, odsunął talerz w jej stronę – Nie zamierzasz jeść?
Pokręciła głową. Przesunął talerz dalej.
- Musisz.
Wzruszyła ramionami i odsunęła talerz na środek.
- Nie mam ochoty.
Przez chwile mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, a potem Wojtek uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic:
- Co u mojej ulubionej warszawianki?
Patrzyła na niego bez wyrazu.
- Wciąż cię nienawidzi.
Przewrócił oczami.
- Pytałem o ciebie, nie o Luśkę.
Luśka była byłą dziewczyną Wojtka, którą zostawił, bo… bo musiał. Bo wyruszył podbijać Anglię. A Luśka? Może i wybaczyła mu wszystkie grzechy, ale jednej tylko rzeczy znieść nie potrafiła – jego istnienia. Spróbuj tu zrozumieć kobiety.
- Mieszkasz z nią? – dopytywał.
Jednocześnie Luśka była także najlepszą przyjaciółką Alien.
- Tak. Powinieneś kiedyś wpaść – dodała z ironią – Na pewno chętnie powspominacie stare czasy.
Westchnął ciężko.
- Dobrze wiedzieć, że w ogóle się nie zmieniłaś. Miałem szesnaście lat – wytłumaczył się tym samym tekstem, co zwykle – To było dawno temu.
Opuściła nogi na podłogę.
- Powinnam już iść.
- Gdzie ci się tak śpieszy? Nie cieszysz się, że mnie widzisz, siostrzyczko?
Zamarła.










przeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeepraszaaaaaaaaaaaam za opóźnienie.
i tak, naturalna będzie nie wiem kiedy, bo się nie wyrabiam, a Misiek i Liloo nie współpracują. ; c


7 komentarzy:

  1. razdwatrzy, próba komentarza. Nie wiem, czy to zadziała, bo nie ma tu mojej opcji "Komentarz jako nazwa/adres URL".
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, niech będzie. Szału nie ma, dupy nie urywa, ale działa, mogę pisać.
      (drażni mnie trochę nieznośna tendencja Gugla do synchronizowania wszystkiego ze wszystkim i konieczność logowania się wszędzie.)

      Do rzeczy.
      Baaaaardzo się cieszę, że Cię widzę :) Już się bałam, że tym razem to Tobie się pokończył internet (chociaż nie było żadnego święta po drodze. Chyba że Andrzejki).
      Rozpływam się w zachwytach, jak zawsze - och i ach <3 Początek absolutnie nie zapowiadał, że ta dwójka może się znać, a co dopiero, że znają się dość długo i, cóż, chyba całkiem nieźle ;) Ale bardzo dobrze się zaczyna - charakterna Alien na pewno wprowadzi sporo zamieszania w życie Wojtka (biednego, kontuzjowanego, zmęczonego długim sezonem Wojtka), ale czuję, że dla nas, czytelników, będzie to całkiem zabawne i na pewno mniej uciążliwe niż dla niego ;)

      Niesamowicie mnie cieszy, że zaczęłaś w końcu Wojtka, no ogólnie, że startujesz z czymś nowym, co jeszcze nie wiadomo, w jaką stronę się potoczy, jak się rozwinie i co to się tutaj w ogóle podzieje. Bardzo jestem ciekawa, czekam na następne rozdziały, kocham, uwielbiam, ściskam <3

      Krótko coś. Zmęczona jestem. Taaaaki emocjonujący weekend ^^


      A Misiek nie ma czasu na głupoty - stroi się przed naszą jutrzejszą randką <3<3<3

      Usuń
    2. przez chwilę myślałam, że to "Hm..." to do mnie i już się przestraszyłam : D
      również się cieszę, że się widzę . XD nie no, bardzo mi miło, że zajrzałaś <3 i Tak, Andrzejki są u mnie w domu zajmującym świętem.
      wybaczam krótkość, doceniam jak zwykle i zapowiadam, że ukradnę ci Miśka z tej randki, bo jest mi potrzebny zwarty i gotowy tutaj, na końcu świata!

      Usuń
    3. Do Ciebie? No gdzie? No jak? Never ever!
      Jak miałam nie zajrzeć? Czekam już przecież i czekam na Wojcieszka, aż się w końcu doczekałam :) A Andrzejki były u nas też kiedyś dość hucznie obchodzone - pewnie na cześć naszego rodzinnego Andrzeja. Każdy pretekst jest dobry :D
      Weź ej, ale jesteś! Mam jedną w życiu... wróć! Pierwszą w życiu ^^ randkę z Miśkiem, a Ty mi go chcesz zabierać -.- Dobrze, że się nie dał ukraść i został ze mną w Jastrzębiu do samego końca pięknie wygranego meczu <3

      Usuń
  2. ,,żuci"?!?!?!
    No, moja droga... Piękna atmosfera, genialne wstawki, a tu takie coś...
    Ten błąd pojawił się gdzieś na początku i potem byłam już strasznie wyczulona... I tak - większość pisałaś w trzeciej osobie, a tu nagle "Żartowałam" - jeżeli to była myśl bohaterki, zaznacz to jakoś.
    Dobra, dobra. Już przestaję. Zwykle nie jestem taka zła ;) O dobrych rzeczach będzie być może przy kolejnej notce :)
    Pozdrawiam,
    adf

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie hce mi się szukadź tego "żuci". Czy to snak, rze jestę zua?
      a "żartowałam" nie jest myślą bohaterki, tylko narratora, który jest kobietą. no, proszę o więcej zrozumienia!

      Usuń
    2. Ha, znalazłam i zmieniłam! :D

      Usuń