Przedstawienie musi trwać.
Takie jest prawo w tym zawodzie.
Wszystko się może walić,
Serce ci pęka,
A ty pudrujesz twarz,
Uśmiechasz się i grasz dalej.
Alien usiadła prosto na krześle i z płomieniem w oczach
wpatrywała się w jego łobuzersko uśmiechnięte oblicze.
- Ty diable. Jesteś upośledzony – wysyczała przez zęby –
Nigdy więcej nie waż się mnie tak nazywać – zastrzegła – Nie jesteśmy
rodzeństwem.
- Technicznie rzecz biorąc…
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie, kurwa!
Skrzywił się i wstał.
- Nie przeklinaj – rozkazał, podchodząc do niej – Nie
znoszę tego. Szczególnie u ciebie.
- Nie dotykaj mnie – zazgrzytała zębami, gdy wyciągnął
dłoń w jej kierunku. Nie posłuchał, kucnął tuż obok jej krzesła i ze spokojem
pogłaskał ją po policzku. Widział, jak rumieni się z emocji – ze złości, przede
wszystkim, ale także z ekscytacji. Opuszkiem palca sunął wzdłuż linii jej szczęki,
dotknął ust i spojrzał jej w oczy. Siedziała zupełnie nieruchomo i walczyła ze
sobą wewnętrznie. Widział to. Odsunął dłoń.
- Mylisz się, skarbie – odezwała się w końcu bardzo cicho
– Bardzo się zmieniłam.
Wstała. Wyszła, zostawiając go w zupełnym zagubieniu.
Bardzo dobrze, sama była rozdarta na tysiące kawałków.
Teraz już uświadomiła sobie, po co do niego przyszła.
Tęskniła za nim, za każdym momentem z nim spędzonym, za każdą chwilą, za każdym
oddechem, za każdym wspólnym rytmem serca, za każdym gwałtownym porywem i za
każdym delikatnym dotykiem. Sęk w tym, że już dawno temu postanowiła z tym
skończyć - z NIM skończyć.
Gdy tylko znalazła się na klatce schodowej, biegnąc w dół,
wyjęła papierosa i odpaliła go. Zaciągnęła się głęboko. Mogłaby śmiało prowadzić
zajęcia na temat toksycznych związków, znała je bardzo dobrze. Tylko w takie
się emocjonalnie angażowała. Robiła to podświadomie, miała pecha. Pierwszy chłopak
nauczył ją palić. Drugi całkowicie zniszczył jej pewność siebie. Wojtek sprawił,
że przestała żyć marzeniami. A ten ostatni, Rysiek, całkowicie zhańbił męską
część świata i przekreślił ją w oczach dziewczyny.
Wkurzyła się. Warszawa była zimna, ciemna i niebezpieczna.
Ten piłkarski laluś mógł ruszyć tyłek i ją odwieźć… Nie, może to nawet lepiej,
że nigdzie się nie ruszał. Wolała być teraz sama. Jeszcze mogłaby go
przypadkiem uszkodzić, na przykład pięścią. Była do tego zdolna. Kiedyś
trenowała boks.
Rzuciła niedopałek za siebie, nie troszcząc się o to,
gdzie spadnie. Biegła brudnymi ulicami, na skróty. Była przerażona, ale złość,
gniew i ból dodawały jej siły. Nie chciała płakać i obiecała sobie, że tego nie
zrobi. Chciałaby go tylko przytulić, a jednocześnie miała ochotę kazać mu się
spakować i wracać sobie do tej swojej Anglii, gdzie jest wystarczająco daleko,
by ona mogła spokojnie oddychać.
Wchodząc cicho do swojego bloku, sprawdziła skrzynkę.
Tylko jeden list. Dla niej. Od Mariki z Niemiec. Bardzo dobrze.
Niech Wojtek sobie tutaj zostaje. Może to ona wyjedzie.
To bardzo ciekawe,
jak można nie zamienić z kimś słowa
miesiącami i latami,
mimo że codziennie się o tej osobie myśli.
jak można nie zamienić z kimś słowa
miesiącami i latami,
mimo że codziennie się o tej osobie myśli.
Śniło mu się, że było tak, jak kiedyś.
Był jeszcze młodym chłopakiem, jego jedyną miłością była
piłka nożna, ale zauroczony był zupełnie czymś innym. To „coś” miało długie
nogi, opaloną twarz, bystre oczy i podły charakterek, ale uśmiechało się
najpiękniej na świecie i potrafiło być zadziwiająco milutkie, gdy wręczyło się
mu masło orzechowe. Słodka Alien.
Nikt właściwie nie był pewien, skąd wzięło się jej
przezwisko i dlaczego tak łatwo je zaakceptowała. Nienawidziła, gdy mówiło się
o niej „Martynka”. Zbrodnią było zdrabnianie tego do „Tynka” albo „Mary”. Pobiciem
groziło nazywanie jej „Kochaniem” czy „Skarbem”. Zawsze była Martyną, ale pewnego
dnia do ich domu niespodziewanie wpadła Luśka, ucałowała go namiętnie, na co
odpowiedział biernie, jak zwykle, a potem zaczęła trajkotać. Niewiele można
było wyłowić z natłoku słów, ale w pewnym momencie padło właśnie „Alien”, które
potem uczepiło się Martyny i nie dawało spokoju.
Wojtek był zawsze Wojtkiem, Luśka to Luśka, a Martyna
stała się Alien i bardzo to do niej pasowało.
Doskonale pamiętał, jak ciężko było mu przyznać się przed
Alien, że lubi ją bardziej niż powinien. Z jednej strony był świnią, w końcu chodził
z jej przyjaciółką. Ale co z tego, skoro w ogóle jej nie kochał? Nie odczuwał
nic, gdy go dotykała, a co dopiero, gdy się całowali. Kiedy Alien była obok,
kiedy tylko przelotnie go dotykała, niewinnie i niespodziewanie, zupełnie bez
podtekstu, czuł, że płonie. Potem, gdy się kochali, czuł, że się spala. Ale to
był prawdziwy ogień, a Luśka miała problem wzbudzić w nim choćby płomyk.
Formalnie nie byli razem nigdy. Formalnie byli
rodzeństwem. Zupełnie niespokrewnionym więzami krwi, ale jednak rodzeństwem.
Teoretycznie nawet się nie kochali. Alien nie kochała, on… sam nie wiedział. Chyba
nie kochał. Nie, na pewno nie. Nie mógł jej kochać.
Tak sądził. Tak mu się wydawało. A potem zaczął tęsknić. I
nic już nie rozumiał.
Są chwile,
które nigdy nie wrócą,
lecz w pamięci trwać będą wiecznie.
które nigdy nie wrócą,
lecz w pamięci trwać będą wiecznie.
Alien doskonale pamiętała, jaki był ich pierwszy raz.
Pierwszy raz, gdy się spotkali. Mama Wojtka powiedziała:
- Wojtuś, chciałabym ci kogoś przedstawić…
Tata Alien powiedział:
- Martyno, poznałem kobietę…
Rozwódka i wdowiec, oboje posiadający całkiem spory bagaż
doświadczeń, oboje po czterdziestce, oboje z nastoletnimi dzieciakami, które
właściwie nie miały nic przeciwko. Wojtka to nie interesowało, bo miał piłkę,
Martyna miała gdzieś, z kim sypia jej ojciec, bo miała farby. Wtedy jeszcze
ponad wszystko to kochali. Później zaczęli kochać się ze sobą i pędzel pozostał
bierny – Alien przestała malować.
Byli tak słodko naiwni. Sami w wielkim domu od bardzo
długiego czasu. Nie chcieli rozmawiać o niczym, za dużo było kłopotów dookoła,
a chwila była za piękna, by zastanawiać się nad jej konsekwencjami. Całowali
się nieśmiale, dotykali się z wypiekami na twarzy, odkrywali się nieporadnie,
jak to dzieciaki. Ile wtedy mieli? Po szesnaście lat.
Mimo całego tego zawstydzenia, naprawdę było im razem
dobrze i jeśli już to wspominali, to z uśmiechem. Oboje. Nieważne, jak dawno
temu to było, ile od tego czasu się zmieniło, jak bardzo oni się zmienili,
wtedy połączyło ich coś niezwykłego, wspólny sekret, wspólna zbrodnia, wspólne
morderstwo niewinności.
Nieważne jak bardzo zagmatwane życie było teraz i jak
intensywne uczucie żywili do siebie kiedyś, tego wspomnienia nie dało się
znienawidzić, chociaż może próbowali. Wspomnienie było za piękne.
Czasem wszystko, co
musisz zrobić,
to zapomnieć o tym, co czujesz
i pamiętać o tym,
na co naprawdę zasługujesz.
to zapomnieć o tym, co czujesz
i pamiętać o tym,
na co naprawdę zasługujesz.
Robert wysiadł z taksówki, kazał kierowcy zaczekać i
pognał na górę, do mieszkania 216. Zapukał grzecznie, ale wszedł do środka, nie
czekając na odpowiedź. Czyli dokładnie tak, jak robił zawsze.
- Wojtek? – zawołał, a Szczęsny niemrawo wygramolił się z
łazienki w samych bokserkach.
- Cześć, Bercik – ziewnął i przeczesał dłonią włosy,
starając się jako tako wyglądać.
- Stary – Robert pokręcił głową z politowaniem – co ty
robiłeś cały dzień?
- Spałem – jego przyjaciel nieporadnie wzruszył ramionami,
a Lewandowski uśmiechnął się łobuzersko.
- Rozumiem… - wymownie poruszył brwiami.
- No co ty… - Wojtek przewrócił oczami – Sam spałem. Zmęczony
byłem. Dalej jestem. Czuję się jak koniec świata. Moje uczucia są połamane i
zadeptane. Po mojej głowie galopuje stado owiec. Moje mięśnie praktycznie nie
istnieją. Wiesz jak liga angielska potrafi wykończyć człowieka? To nie to samo,
co jakaś tam Bundesliga – burknął, a jego niemiecki był tak nieudolnie zabawny,
że obaj parsknęli śmiechem.
- Stęskniłeś się za mną? – zasugerował Bercik.
- Usychałem z tęsknoty – Wojtek przeszedł wolno do
sypialni i stanął na wprost ogromnej szafy. Robert w tym czasie przeszedł do kuchni
i odruchowo zaczął przeglądać zawartość lodówki swojego przyjaciela.
- Pośpiesz się – zauważył od niechcenia – Na dole czeka
taksówka. Jak noga?
- Chodzę. Przyjechałeś po mnie limuzyną? – zażartował Szczęsny,
wkładając koszulkę i zapinając ciemne dżinsy – Jesteś taki niesamowity. Musisz
mnie naprawdę kochać...
- Spadaj. Ty płacisz.
- Skąpiec.
- Burżuj.
- Chodź już, głąbie. Gdzie my w ogóle jedziemy?
- A gdzie byś chciał?
- Chciałbym dzisiaj nie być Wojtkiem i się po prostu upić.
- Da się zrobić.
Ludzie dostają różne
dary.
Mnie trafił się dar komplikowania sobie życia.
Mnie trafił się dar komplikowania sobie życia.
- Czyś ty oszalała? – zapytała Luśka, gdy Alien
przedstawiła w swoim mniemaniu genialny plan opuszczenia kraju i zarabiania
jako kelnerka w Berlinie – co chcesz niby tym osiągnąć?
- A czy ja muszę coś osiągać? Nie mogę do końca życia być
dziewczynką od podawania do stołu?
- Naprawdę tak chcesz skończyć? Uspokój się, przemyśl to.
Ja rozumiem, możesz sobie jechać gdzie tylko chcesz, ale na chwilę, żeby
zarobić. W międzyczasie byłoby miło, gdybyś zaczęła się uczyć, myśleć o
przyszłości i interesować jakąś porządną uczelnią.
- Boże, Luśka, jesteś jak moja matka…
- Której nie słuchasz. Na jedno wychodzi. Zawsze stawiasz
na swoje.
- Dobra, dobra. Wiem o tym. Skończmy temat. Ja chciałam
tylko twojej opinii, nie wykładu o tym, jaka jestem nieodpowiedzialna i głupia.
Luśka westchnęła ciężko, podniosła się i usiadła na łóżku
Alien tuż obok niej, opierając się o ścianę.
- To nie jest zły plan. Po prostu nie wydaje mi się, żeby
był owocny na dłuższą metę.
Alien zamknęła oczy i zmarszczyła brwi.
- Stałaś się bardzo irytująca, odkąd poszłaś na te głupie
studia.
Jej przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko.
- Mówisz mi to codziennie.
- Bo to prawda.
Siedziały chwilę w milczeniu. Alien podciągnęła kolana pod
brodę i z wciąż zamkniętymi oczami, nuciła cicho ckliwe i łzawe piosenki. Luśka
przypatrywała się z uwagą jej profilowi i to marszczyła czoło, to zaciskała
dłonie, to znowu przygryzała wargę, nie wiedząc, jak zacząć. W końcu wpadła na
genialny pomysł:
- Zrobię nam herbaty z cytryną – i pognała do kuchni, nie czekając
nawet na odpowiedź.
Alien otworzyła oczy, dopiero, gdy za przyjaciółką
zamknęły się drzwi i pozwoliła jednej małej łzie spłynąć powoli po policzku. Po
chwili starła ją ze złością. Nie będzie płakać, nie będzie się przejmować, nie
pozwoli ponownie zniszczyć mu swojego życia. Pojedzie do Berlina chociażby po
to, żeby zająć się czymkolwiek, co oderwie jej myśli od niego. Pojedzie do
Berlina, bo tam nie ma wspomnień; tam każdy przedmiot nie ma historii z nim
związanej; tam nie istnieje już Wojtek.
Wojtek nie istnieje już dla niej.
Pytasz jakie blizny
najdłużej się goją?
Te po szczęściu.
Te po szczęściu.
Weszła do kuchni akurat w momencie, gdy Luśka kładła dwa
kubki z parującym płynem na stole. Zajęła miejsce przy oknie, a przyjaciółka
usiadła naprzeciw niej.
- Czy to przez Ryśka? – zapytała wprost, ale Alien milczała.
- Gdzie byłaś wczoraj? – spróbowała znowu, ale i tym razem
nie doczekała się żadnego odzewu.
- Alien, rozmawiaj ze mną. To zawsze wychodzi na dobre.
Naukowo udowodniono, że zwierzanie się innym pomaga poradzić sobie z własnymi
problemami…
Martyna westchnęła, przerywając ten bezsensowny wywód.
Zerknęła za okno i szepnęła niewyraźnie:
- Wojtek przyjechał.
- Co? – ożywiła się Luśka.
- Wojtek przyjechał – powtórzyła dziewczyna wyraźniej – Wczoraj
– dodała po chwili.
- No tak… - jej przyjaciółka zacisnęła dłonie na gorącym
kubku i odsunęła je równie szybko, parząc się – Tak… cóż… - odchrząknęła –
Można się było tego spodziewać. Przecież wracał do Polski co jakiś czas… Przecież
tu jest jego rodzina… To całkiem zrozumiałe, że chce odwiedzić swoją… No tak,
Wojtek… Hmm… - nagle podniosła wzrok i wbiła spojrzenie w Alien – Widziałaś się
z nim?
Martyna mogłaby skłamać, mogłaby zaprzeczyć, mogłaby po
prostu przemilczeć sytuację, ale zdecydowała się powiedzieć prawdę:
- Byłam u niego.
Alicja - Luśka czekała cierpliwie i uparcie patrzyła na
swoje paznokcie położone na stole. Sama wybaczyła Szczęsnemu już dawno temu. Alien
też wybaczyła. Nie potrafiła jedynie zapomnieć tych wszystkich upokarzających
dni, gdzie grali w teatrze kukiełek i ona była bohaterem tragicznym. Wystawiali
wtedy śmieszną komedię pomyłek, która kończyła się zadziwiająco przykro dla nich
wszystkich.
- Alien, czy wy…
Nie zdążyła dokończyć pytania, bo rozległy się wibracje
komórki Martyny. Sms. Od…
Wstała szybko i nie patrząc na przyjaciółkę ruszyła do
wyjścia.
- Muszę
coś załatwić.
zdrowych, wesołych : D